„New York Splendor” to książka opowiadająca o miłosnych przygodach Julii Borne, początkującej dziennikarki polskiego pochodzenia z angielskim arystokratą-miliarderem. O ile postać młodziutkiej Julii może fascynować swoją siłą charakteru, przedsiębiorczością, o tyle postać Anthony’ego nie budzi moich, ani sympatii, ani obrzydzenia. Zwyczajnie jest bezbarwna, pomimo tego, że autorka chciała z niego uczynić amanta wszechczasów.
Książka nie bardzo przypadła mi do gustu, a to z kilku powodów. Po pierwsze – pomysł, iż bogaty miliarder przygruchał sobie „biedną” dziewczynę, ale z ambicjami, wydaje się nieco oklepany. Czy naprawdę kobiety sądzą, że facet, aby był intrygujący, musi mieć konto bankowe z co najmniej siedmioma zerami? Naprawdę? Rozumiem chęć zabezpieczenia swojej przyszłości, ale kupowanie tego bezpieczeństwa swoim ciałem to chyba nie najlepszy interes? Ileż może trwać takie „uczucie”? Bawidamek zawsze pozostanie absztyfikantem, co rusz poszukującym nowych podniet, i z pewnością wierny jest tylko swym własnym zachciankom. No cóż, akurat jednego milionera znam, i wiem o czym mówię. Wieczny kawaler, wieczny amant, który za nic ma kobiece uczucia…
Po drugie – dlaczego kobiety zawsze muszą lgnąć do tego, co wiąże się z prestiżem, luksusem? Moje drogie Panie, czy jesteście aż tak płytkie? Z pewnością nie. Romans – ok, mogę zrozumieć. Ale prawda jest niestety prozaiczna – każdy facet, czy to bogaty, czy biedny, jest niemal identyczny. Każdy z panów chce zaspokoić swoje żądze, i jeśli tylko mu na to pozwolicie, przełamiecie swoje bariery, każdy z nich może okazać się nie tylko wspaniałym kochankiem, ale i świetnym partnerem. Wracając do książki – Anthony Butler (czyżby skojarzenie ze słynnym aktorem było przypadkowe?) to człowiek zapatrzony w siebie. Uwodzenie kobiet opanował do perfekcji. Wie co mówić, kiedy mówić, wie jak kupić uwagę kobiety i jak rozpalić w niej żądze, aby ta była mu uległa, i zaspokajała jego potrzeby, głównie seksualne, bo na prawdziwe konwersacje nie bardzo ma ochotę.
Po trzecie – wszyscy bohaterowie, zarówno ci pierwszo, jak i drugoplanowi rozmawiają ze sobą przez pryzmat sztuczności. Rozmowy Julii z jej „opiekunką” w Nowym Jorku pełne są patosu, moim zdaniem zafałszowania, takiego wyuczonego wyrafinowania. Mnie to razi, bo wolę nawet wulgarny sposób rozmowy, byle był szczery, niż takie wchodzenie sobie w odbyt. Serio. Wszystkie rozmowy są płytkie, pełne niedopowiedzeń – i to chyba raczej wynikłych z faktu, iż zamiast rozmawiać sensownie, bohaterowie wolą grać na przeczekanie. Co rusz rzucają frazesami nabytymi na uniwersytetach i na salonach, z których nie wynika nic, poza chęcią popisania się, że wie się o czym mówi i na tym koniec. Żadnych debat, żadnych głębszych myśli, rozważań, nie mówiąc już o jakiejkolwiek głębi emocjonalnej. Liczy się tylko rozmowa dla rozmowy i ewentualnie pójście do łóżka.
Po czwarte - wszyscy bohaterowie są niemal idylliczni – piękni, bogaci, albo niesłychanie ambitni i utalentowani. Jeśli są tacy ludzie, super, cieszę się, ale większość nie ma dostępu do takich zalet. Przypomniało mi się. Czy kobieta sukcesu, kobieta inteligentna, musi być akurat ideałem fizycznym płci pięknej? Naprawdę nie może być pulchna, albo na przykład z krótszą lewą nogą, albo krzywym nosem, aby być atrakcyjna? Czy kobietę/ty należy postrzegać tylko przez pryzmat jej/ich fizyczności? Mnie to razi, bo znam wiele naprawdę wartościowych kobiet, może nie są najatrakcyjniejsze fizycznie, ale mają wiele innych zalet, który pobudzają apetyt seksualny – czy to piękny umysł, cudowną duszę, zaangażowanie, płomienny charakter… i gdybym nie był szczęśliwy w swoim związku, z pewnością chciałbym z nimi nawiązać bliższą znajomość.
Po piąte – ta książka ma być erotykiem. Ok, ale mnie on nie przekonał, nie pochłonął. O ile język literacki jest dosyć piękny, to jednak opisy są zbyt krótkie, aby móc rozbudzić wyobraźnię na tyle, aby człowiekowi chciało się iść od razu rozładować wynikłe z tego napięcie seksualne. Fantazje erotyczne też wydają mi się znajome, choćby z „365 dni” czy „50 twarzy Greya”.
Jestem bardzo krytycznym człowiekiem, który lubi czytać o czymś, co może zaangażować uwagę. Niestety tym razem to się nie stało. Książkę może i czyta się szybko, ale brak jej tego czegoś, tej iskry. Momentami odnosiłem wrażenie, że autorka pisze o świecie o którym dużo czytała, może nawet w nim bywa, ale pisze o nim bez pasji. Zresztą i tak ten świat nie przemawia do mnie. To świat ludzi, którzy swoje potrzeby sprowadzają tylko do zaspokajania swoich niskich instynktów. Nie ma w nim głębi, radości, prozy życia. Wszystko można kupić, wszystko można dostać. Tylko cena się zmienia. Cytując klasyka „marność nad marnościami i wszystko marność”.
Książka z Klubu Recenzenta serwisu nakanapie.pl.