"Maria Czubaszek" jest... no właśnie nie wiem, chyba słodko-gorzkim rozliczeniem z życiem i śmiercią
Nie, nie spodziewałam się klasycznej biografii, w stylu: "Maria Czubaszek, a właściwie Alicja Maria Bacz, urodziła się dnia...", ale z całą pewnością nie myślałam, że tak często będę odkładać tę książkę i układać się emocjonalnie!
Jest w "Marii Czubaszek" Violetty Ozminkowski reporterska szczerość i walenie faktami prosto z mostu, jest także niesamowita zdolność układania kawałków życia w taką mozaikę, że trzyma za gardło.
Książka Ozminkowski jest nie tylko o Czubaszek. To także portret jej męża, Wojciecha Karolaka, i trochę czasów, i pokolenia, i Warszawy. To książka bardziej o radzeniu sobie ze stratą, niż o samym życiu. Czubaszek jest w książce wszędzie, na każdej stronie. Pokój Marysi, mama Marysi, szpilki Marysi, list do Marysi. Jest portret kobiety, która - owszem - paliła jak lokomotywa, nie lubiła jeść, nie znosiła dzieci i przyznawała się do tego, dla której seks nie był ważny, a aborcja była i co? Ale to także pokazanie nam, ludziom, którzy Marii Czubaszek osobiście nie znali, że czasem najlepsi satyrycy są ludźmi nie tyle smutnymi, co takimi, których życie po prostu boli.
Trudno jest pisać o legendzie, zwłaszcza, że ciężko Czubaszek sprowadzić do jednego wygodnego określenia, do którego będzie się dobudowywać narrację. Bo jak ją zdefiniować? Satyryczka? Pisarka? Autorka tekstów piosenek? Felietonistka? Scenarzystka? Radiowiec? Człowiek z TV? Zawodowy juror?
Maria Czubaszek - nawet w jej publicznej personie - była ponad takie szufladki. Podejrzewam, że więcej jej tekstów i wypowiedzi, budzących śmiech, a zaraz po nim zadumę, padło w sytuacjach prywatnych i nigdy nie zostało zapisanych się nie zachowało, niż zachowało. Że ulotna pamięć jej przyjaciół i współpracowników ciągle przechowuje jeszcze rzeczy, z których możemy się śmiać.
Pewnie wiele takich momentów zachowuje książka Ozminkowski. Nie podejmuję się powiedzieć, co było, a co nie było publikowane, zresztą - w kontekście tej książki nie jest to tak ważne.
Ważne jest to, że książka pokazuje mi tę niezwykłą osobowość jako człowieka. Poranionego, pełnego kompleksów i wad, przyzwyczajeń i nałogów. Człowieka w całym jego skomplikowaniu "popapraniu". Nie dostaję napisanego pośmiertnie posągu satyryczki, tylko elegię nad bliską osobą, tylko pochylenie głowy przed ogromem straty.
To pięknie wydana książka
Zwykle wybieram ebooki, ale muszę przyznać, że Prószyński i S-ka umie wydawać książki! Nie muszę mówić, że redakcja jest bez zarzutu, że okładka jest kapitalna, mocna i zdecydowana, że test jest świetny, bo to się rozumie samo przez się. Ale są jeszcze zdjęcia i reprodukcje listów Karolaka do żony. Piękna sprawa.
"Maria Czubaszek. W coś trzeba nie wierzyć" Violetty Ozminkowski - czyli patchwork
Ozminkowski zaplanowała swoją książkę tak, jak dobrą powieść sensacyjną - przynajmniej zgodnie z definicją Hitchcocka, z tą o zaczynaniu od trzęsienia ziemi. Zaczyna się u lekarza, po nieudanej próbie samobójczej Marii.
Potem Ozminkowski snuje swoją opowieść jakby rozkładała przygotowane do zszycia części patchworku. Obrazy z życia Marii pojawiają się niekoniecznie w porządku chronologicznym. Czasem mówi Maria - poprzez niepublikowane i nieautoryzowane fragmenty wywiadów, znalezione w jej prywatnym laptopie, poprzez zapis jej spotkań z czytelnikami i słuchaczami. Czasami opowiada Karolak: on sam, jego listy i notatki, jego dialogi z autorką. Swoje fragmenty do tego patchworku dodaje Artur Andrus i inni jej znajomi. Są fragmenty jej piosenek, skeczy. Jej zdjęcia i rzeczy, które po niej zostały. Każdy z fragmentów jest zamknięta całością, mikrokosmosem znaczeń, ale w całości - w "Marii Czubaszek. W coś trzeba nie wierzyć" Violetty Ozminkowski - tworzą piękną i prawie porywającą całość.
Ale nie jest to - przynajmniej dla mnie - lektura prosta
"Warszawa. Żoliborz, plac Inwalidów. Za nią w lekkim oddaleniu przyjeżdża taksówka, która przed chwilą ją przywiozła. Kierowca zdążył już wykręcić i nabrać prędkości na tyle, żeby wjechać w kałużę i umyślnie ją ochlapać. Stoi teraz i czeka, aż Maria dojdzie do niego, wyraźnie sprawia mu przyjemność widok w lusterku. Jej futerko dosłownie kapie błotem.
- Co pan wyprawia!? - mówi nie tyle nawet zdenerwowana, ile zaskoczona.
- Zimna Suka, Bóg cię rozliczy! - krzyczy facet w granatowej marynarce.
Twarz jej zastyga. Zatrzymuje się. Bezradna na środku chodnika. Gdyby była postacią z kreskówki, miałaby opuszczone uszy i wąsy.
- Dzięki Bogu, jestem ateistką - mówi bardziej do siebie niż do odjeżdżającego z piskiem opon kierowcy". [s. 203-204]
Stosunek Czubaszek do życia, do cielesności, emocje, o których mówi i które w drobiazgach pokazuje Karolak są trudne. Czasem od tych, którzy sprawiają, że się śmiejemy lub uśmiechamy, wymagamy, by cali i cały czas byli "zabawni". Odmawiamy im prawa do bólu, do głębi. Przyglądanie się innej twarzy Marii Czubaszek było po prostu trudne. Tym bardziej, że językiem Violetta Ozminkowski posługiwać się umie. Nie ma w jej książce emocji rozlewających się na lewo i prawo. Jest chłodny język reportażu.
I to sprawia, że "Maria Czubaszek. W coś trzeba nie wierzyć" jest nie tylko dobrą, ale i mocną książka.