Jak wybieracie książki? Z polecenia znajomych? Zauważyliście jakąś reklamę promującą? Albo może z blogów?
Ja po raz pierwszy przeczytałam książkę (raczej książki, ale o tym później) z polecenia Youtubera! I jestem bardzo zadowolona, że Rockowi udało się skłonić mnie do przeczytania powieści Petera V. Bretta. TUTAJ możecie obejrzeć krótki filmik z mini recenzją, gdzie Rock zachęca do sięgnięcia właśnie po dzieło amerykańskiego pisarza.
Bałam się kupić książki „w ciemno”, bo staram się ograniczać liczbę woluminów na półkach. Wybawieniem dla mojego portfela okazała się biblioteka, gdzie znalazłam dwa pierwsze tomy. Wypożyczyłam je w grudniu, kiedy przedłużałam resztę książek. A dopiero w styczniu po nie sięgnęłam.
Oderwać się nie mogłam! No nie mogłam!
„Malowany człowiek” w Polsce został wydany w dwóch księgach, co trochę mnie wkurwia… Ale czego się nie zrobi dla kasiory? Ale nie ważne! Najpierw porozpływam się nad okładkami powieści, które możecie podziwiać na samej górze tej „niby” recenzji. Tajemniczy mężczyzna skrywający twarz pod kapturem, a jeszcze tatuaże pokrywające jego twarz – czy sama okładka nie zachęca, żeby sprawdzić, co ta książka ma nam do zaoferowania? Nikt! Ale to nikt, kto kocha fantastykę tak mocno jak ja nie powie złego słowa na wykonanie szaty graficznej wszystkich książek z Fabryki Słów! Tych, co nie znają tego wydawnictwa, odsyłam TU.
Co do treści… Mi brakuje słów. Nie wiem, co napisać, żeby zachęcić Was do sięgnięcia po powieść Bretta. Może tak:
Boisz się wyjść po zmroku z domu? Boisz się ciemności? Pewnie drogi czytelniku powiesz, że nie. Jednak zmieniłabyś zdanie, gdybyś został przeniesiony do świata wykreowanego przez Petera V. Bretta. Gdy tylko znikną ostatnie promienie Słońca na ziemi pojawiają się Otchłańce… Demony, które nienawidzą ludzi, są przepełnione gniewem i jedynie, czego pragną to zatopić swoje ząbki w Twojej skórze i schrupać Ciebie od razu! Nie zostawią nawet „okruszka” (a raczej „flaczka”).
Jest jednak szansa, żeby przetrwać… Po zmroku musisz pozostać w miejscu zabezpieczonym przez runy, które w magiczny sposób nie pozwalają opętanym demonom Ciebie zaatakować… Choć czasami runy są już zbyt starte, żeby wytrzymać ataki Otchłańców.
Czy istnieje jakaś broń, żeby je pokonać? Nie udzielę odpowiedzi na to pytanie, bo o tym sam Czytelniku się przekonasz, jeżeli sięgniesz po powieść i przeżyjesz przygody z trójką bohaterów: Arlenem, Leeshą i Rojerem. Zapewniam, że warto! I tak jak, powiedział Rock: „Nie oderwiecie się…”.
Błędów zauważyłam parę, ale są one tak nieistotne, że nie warto nawet o nich wspominać. Jedyną wadą, która chyba wszystkich bardzo denerwuje, jest to, że gdy wciągniemy się w opowieść o jednym bohaterze i czekamy na dalsze rozwinięcie akcji, autor nagle przenosi nas do drugiego bohatera. Jest to trochę uciążliwe, ale można się przyzwyczaić. Mnie jeszcze bardzo denerwowało, gdy Brett pomijał według mnie najbardziej interesujące momenty (np. z życia Arlena, kiedy po raz drugi wrócił do ruin Słońca Anocha w księdze drugiej) i trzeba było domyślać się, jak to wszystko mogło się potoczyć.
Styl Bretta nie męczy, nie ma tam niczego, co by wymagało od czytelnika dłuższego zastanawiania. Jesteśmy bowiem my i książka. Czytając w pewnym momencie straciłam rachubę czasu. Gdy spojrzałam na zegarek to się przeraziłam, że jest już czwarta na ranem! A miałam tylko przeczytać jeden rozdział do końca… A przeczytałam kilka.
„Malowany człowiek” jest po prostu zajebisty i trzeba go przeczytać.
Ja już wiem, że sięgnę po kolejne tomy. Ba! Ja wiem, że ja je kupię! A Ty?
To pisałam ja, Dragon Girl czyli Nika.
Ps.: Jak komuś spodobał się sposób opowiadania Rocka a nie jest koniecznie zainteresowany jego filmikami o grach polecam zajrzeć TUTAJ.