Mało mam na swoich półkach książek z tak pięknymi okładkami, jak dwa pierwsze tomy cyklu Pudełko z guzikami Gwendy. Autorem obu ilustracji jest Ben Baldwin, grafik, malarz i ilustrator, który w swojej pracy wykorzystuje różnego rodzaju media – zaczynając od zwykłej fotografii przez malarstwo aż po grafikę komputerową. Zazwyczaj nie mówi się wiele o autorach okładek, ale tym razem koniecznie trzeba o nim wspomnieć, ponieważ jego prace są perfekcyjne i stworzone po mistrzowsku. Emanują barwami, tajemniczością i mają niesamowity klimat nawiązujący do treści książek. Tak bardzo trafiły w mój gust, że to ze względu na te kolażowe ilustracje sięgnęłam po pierwszy tom tej serii a następnie po Magiczne piórko Gwendy. Śmiało mogę powiedzieć, że gdyby nie prace Bena Baldwina, to nie przeczytałabym kontynuacji losów Gwendy, ponieważ pierwszy tom pozostawił we mnie spory niedosyt, a cała historia nie została w mojej pamięci na długo. Czy drugi tom okazał się lepszy?
Magiczne piórko Gwendy to obyczajówka z wątkiem nadprzyrodzonym, który połkniecie w kilka godzin. Czyta się ją szybko, dość przyjemnie i momentami ze sporym zainteresowaniem, wywołanym pulsującym i mrocznym napięciem. Pudełko z guzikami Gwendy mnie trochę rozczarowało, zabrakło mi fajerwerków i czegoś, co zakotwiczyłoby tę historię w mojej pamięci. Tym razem było lepiej, ale nadal nie ma tego WOW. To naprawdę krótka historia, którą spokojnie można było rozszerzyć i stworzyć mocniejszy klimat, obszerniej poruszyć niektóre wątki, w tym śledztwo dotyczące uprowadzonych dziewczynek. Mam wrażenie, że przebiegłam sprintem przez tę opowieść i mało jej we mnie zostało. Samo pudełko jest tutaj raczej tłem, elementem łączącym obie powieści, tak samo jak postać Richarda Farrisa. Jeśli jednak miałabym ocenić, która książka zrobiła na mnie lepsze wrażenie to chyba drugi tom i jego zimowy, świąteczny klimat w małym miasteczku, które wbrew pozorom wcale nie jest takie idylliczne jak się wydaje. Czy czekam na trzeci tom tej serii? Tak. Do trzech razy sztuka i mam nadzieję, że tym razem wreszcie będą fajerwerki. A jeśli nie? Trudno. Moje rozczarowanie zrekompensuje kolejna okładka, która zapowiada się równie interesująco jak pozostałe.
Podsumowując: mam z tą serią lekki problem, uwielbiam ją za okładki, ale fabularnie pozostawia we mnie niedosyt. Książki nie są zbyt opasłe, rozdziały są rozmiarów mikro i spokojnie można uznać tę powieść za większe opowiadanie. Lubię opowiadania i to nie jest minusem, problem mam tylko z tym, że nie został tu wykorzystany cały potencjał, a poszczególne sceny i wątki zostały okrojone do minimum. Przez co czytanie tego cyklu to pewnego rodzaju sprint. Tym razem Richard Chizmar napisał sam całą historię i tym samym pokazał, że ma dobry pomysł na fabułę z potencjałem. Autor naprawdę potrafi stworzyć klimat i zaintrygować czytelnika jednak nie rozwija swojej opowieści do maksimum. Warto jednak podkreślić, że obie książki zostały wydane naprawdę świetnie, twarda oprawa, obwoluta z rewelacyjną okładką oraz ilustracje, których autorem jest Keith Minnion, sprawiają, że aż chce się je mieć na swojej półce.