Wiecie, ile książek czeka u mnie w kolejce na przeczytanie? Mase. A wiecie, ile kupiłam na wyprzedaży w Znaku? Dwa razy tyle. I jestem z siebie cholernie dumna, bo biografii Miłosza szukałam już bardzo długo w okazyjnej cenie. Kiedy zobaczyłam ją za dwie dyszki stwierdziłam, że taniej już nie będzie i pięknie się prezentuje w swojej grubaśności na półce. Co chwilę ją dotykam, bo jakość wydania powala. Ale oprócz tego upolowałam też inne ciekawe powieści, jak „Lost and found” czy „W krainie czarów”. Oj, zaczytane to będzie lato. U was zagościło coś nowego w biblioteczkach? Tymczasem o czymś innym chciałam wam opowiedzieć, a jak zwykle rozgadałam się o książkowych wyprzedażach. Dzisiaj druga część podróży po Azeroth, czyli recenzja „World of Warcraft. Illidan”. Czy mnie zachwycił? Czy był lepszy od „Warcraft. Durotan”? Zapraszam.
William John King znany także jako Bill King (ur. 7 grudnia 1959 w Stranraer, Szkocja) – brytyjski pisarz fantasy i science fiction, znany z cyklów książek osadzonych w światach Warhammer i Warhammer 40000. Wieloletni współpracownik Games Workshop przy tworzeniu gier fantasy. Przez kilka lat mieszkał w Pradze, gdzie poznał swoją przyszłą żonę, Radkę, z którą wziął ślub 24 września 2005. W lipcu 2006 King wraz z rodziną przeniósł się z powrotem do Szkocji, obecnie mieszka w Glasgow.
Illidan Stormrage jest jedną z najpotężniejszych istot, jakie kiedykolwiek przemierzały ziemie Azeroth. Pozostaje też z pewnością najmniej rozumianym z wielkich tego świata. Za jego legendą i tajemniczymi poczynaniami kryje się bowiem błyskotliwy umysł, którego plany i machinacje niewielu potrafi pojąć, a jeszcze mniej – im zaufać. Rozpoczyna się panowanie Illidana, dawno przezeń zasłużone, rozpoczyna się walka o sprawiedliwość. Jego rządy przeniosą na zupełnie nowy poziom intrygującą fabułę, oszałamiającą przygodę i heroizm bohaterów World of Warcraft, najlepiej sprzedającej się gry wideo wszech czasów. Dawno temu Illidan, nocny elf i czarownik, przeniknął w szeregi Płonącego Legionu, by powstrzymać inwazję demonów na Azeroth. Ale pobratymcy zamiast wychwalać go jako bohatera, nazwali Illidana Zdrajcą, kwestionując jego intencje po tym, jak nabrali podejrzeń, że pomaga władcom demonów. Przez dziesięć tysięcy lat gnił w więzieniu, oczerniony i osamotniony, ale nawet na chwilę nie zapomniał o swoim celu. A teraz Legion powrócił i tak naprawdę tylko jeden czempion może stawić czoła demonom. Uwolniony z pęt Illidan szykuje się do ostatecznej konfrontacji w obcym świecie Rubieży, zbierając armię spaczonych orków, wężowych nag, przebiegłych krwawych elfów i przemienionych łowców demonów. Nikt nie zna motywów kierujących jego krokami i tylko on rozumie, jaką cenę przyjdzie mu zapłacić za pokonanie wrogów wszelkiego stworzenia. Jak przed wiekami zostaje zaatakowany przez tych, którzy w jego planach widzą jedynie cyniczną pogoń za potęgą – w tym przez Maiev Shadowsong, która pilnowała go, gdy tkwił w więzieniu. Strażniczka Shadowsong i jej oddział nocnych elfów wyruszyli za Zdrajcą aż na Rubież, chcąc go ukarać, i nie zatrzymają się, póki Illidan nie trafi do więzienia… albo nie spocznie w grobie.
Po tym długaśnym wstępie, czas przejść do rzeczy. Do Illidana podchodziłam bardzo ostrożnie. Po skończeniu średnio wybitnego Durotana, spodziewałam się wszystkiego. I tutaj spotkało mnie zarówno pozytywne, jak i mało przyjemne rozczarowanie. Przede wszystkim zachwyciły mnie rozbudowane opisy i retrospekcje. Genialnie przebija się przez to klimat rzeczywistości Warcrafta i wielokrotnie łapałam się na tym, że miałam wrażenie, iż czytam jakieś zapiski znalezione w ruinach gdzieś w Outlandzie. Za to wielkie brawa. Jednak mimo że postać Illidana jest dobrze nakreślona, to cała reszta bohaterów leży i kwiczy. Zdumiewa niewykorzystany potencjał. Poczytałam sobie w wolnym czasie o Tyrande i Malfurionie. Kurde, to tak świetne postacie, że to skandal, iż autor nie pociągnął ich wątku. Albo chociaż pogłębił Maiev, a nie ograniczył ją do żądnej zemsty elfki. Największym minusem książki jest jednak zakończenie. Akcja rozwija się powoli, przyspiesza niesamowicie, a potem nagle jest koniec. Żadnej epickiej potyczki na miarę Blizzarda, żadnego bum na koniec. Fabuła kończy się z cichym pierdnięciem. To ubodło mnie najbardziej. Ale cóż, nie można Illidanowi odmówić rozmachu i przyjemności, płynącej z czytania. Stąd moja konsternacja przy wystawieniu oceny. Rozsądek mówi mi 3 na 10, a dzieciak we mnie 6 na 10. Tak więc pojednawczo stanę na piątce. Na pewno historia was wciągnie, ale czy jest idealna? Myślę, że można by było ją jeszcze podrasować.
Polecam fanom fantasy i Blizzarda – będziecie się bawić przednie. Ja nie mogłam się oderwać przez dwa wieczory.
„Spowijała go licząca wieki ciemność, ale to nie przeszkadzało mu widzieć wszystkiego dokoła, tak jak nie przeszkadzał mu brak oczu. Był kiedyś czarownikiem, i to potężnym. Jego spektralny wzrok pozwolił mu dostrzec każdy fragment celi wyraźniej nawet, niż byłoby to możliwe, gdyby korzystał z pary oczu.
Nie potrzebował widzieć, by poruszać się po celi. Znał każdy kamień posadzki, każde zaklęcie, które go tu więziło. Poznał je zarówno spektralnym wzrokiem, jak i dotykiem. Wiedział, jakim echem odbije się dźwięk każdego z dziewięciu kroków, jakich trzeba mu było, by pokonać odległość od jednej ściany do drugiej. Czuł przepływ magii – zaklęcie za zaklęciem, czar za czarem. Ich miażdżącą potęgę, która miała jeden tylko cel – utrzymać go pogrzebanego tutaj, zapomnianego, pozbawionego szansy na wybaczenie.”
Ocena: 5/10