Piątka dzieciaków z małego miasteczka znalazła ciało młodej dziewczyny. Policja ustaliła sprawcę i zamknęła śledztwo, choć o zbrodni mówiono jeszcze długo. 30 lat później Ed dostaje kopertę z rysunkiem wykonanym kredą, bardzo podobnym do tych, które tamtego dnia zaprowadziły jego i przyjaciół do zamordowanej nastolatki. Koszmar dzieciństwa powraca, a Ed zaczyna się obawiać, że wszystkie sekrety ujrzą światło dzienne – w rzeczywistości zagadka zabójstwa nigdy nie zostało rozwikłana.
Klimat tej książki przywodzi na myśl „To” Stephena Kinga czy też jeden z najpopularniejszych seriali ostatnich lat, „Stranger Things”. „Kredziarz” jest co prawda pozbawiony wątków paranormalnych, jednak tutaj również mamy do czynienia z przerażającymi tajemnicami i kilkorgiem dzieci, które muszą się z nimi zmagać. Znacząca część fabuły rozgrywa się w latach 80. XX wieku, kiedy 12-letni Eddie, wraz z czwórką rówieśników, spędza spokojne dzieciństwo, dopóki lokalną społecznością nie wstrząsają tragiczne wydarzenia. Na przemian możemy śledzić to, co miało miejsce przed trzydziestu laty, jak i czasy współczesne, w których dorosły już Ed musi się zmierzyć z demonami przeszłości.
Szczerze mówiąc spodziewałam się po tej książce czegoś innego. Właściwie nie mam jej wiele do zarzucenia: autorka pisze wciągająco, a przede wszystkim doskonale wczuwa się w głównego bohatera. Nawet bez daty na początku rozdziału zorientowałabym się, gdzie przeniosła mnie akcja, bo dorosłego Eda nie da się pomylić z tym nastoletnim – to ten sam człowiek, ale dojrzalszy, inteligentniejszy, rozumniejszy. Doceniam, że ten upływ lat jest widoczny również w kreacji tej postaci, bo trochę się obawiałam, że narracja w obu perspektywach nie będzie się niczym różniła. Co więcej, poszczególne fragmenty znakomicie się uzupełniają i tworzą pod koniec spójną całość; jestem pod wrażeniem, że książka została tak dobrze zaplanowana i zrealizowana. Kompozycja wydaje się naprawdę logiczna i poukładana.
Atmosfera niewielkiego miasteczka została oddana niezwykle pieczołowicie: z czasem te wszystkie uliczki stają się znajome również dla samego czytelnika i mimo że niepokój rośnie, można się tam zadomowić. Ponadto autorka nie skupiła się wyłącznie na motywie niewyjaśnionych śmierci, co błyskawicznie zmieniłoby książkę w thriller, jakich już wiele – zamiast tego mamy świetnie zarysowane tło społeczno-obyczajowe, dzięki któremu zostają poruszone takie tematy, jak aborcja czy choroba Alzheimera. Żaden z tych wątków nie narzuca się odbiorcy i nie przysłania motywu przewodniego; zamiast tego dodają mu kolorytu i sprawiają, że historia staje się jeszcze pełniejsza.
Mimo wszystko „Kredziarz” nie ucieka od utartych schematów. Już na samym wstępie wymieniłam dwa tytuły, z którymi łączą go pewne podobieństwa. Poza tym, chociaż poszczególne elementy są odkrywane stopniowo, a najlepsze zostało ujawnione dopiero na koniec, nie mogę powiedzieć, żebym była przesadnie zszokowana. To było coś w stylu „aaa, no tak” – wszystko się zgadzało i nie budziło moich wątpliwości, a jednak czekałam na coś bardziej zaskakującego. Akcja zdawała się prowadzić do niesamowitego punktu kulminacyjnego, który pozostawiłby mnie bez słowa, a choć nie obyło się bez kilku punktów zaskoczenia, zakończenie było nieco na siłę. Zupełnie jakby autorka bardzo chciała wytrącić czytelnika z równowagi, a tymczasem zaserwowała coś, co może było ciekawym rozwiązaniem, ale po dłuższym przemyśleniu całkiem oczywistym. Obawiam się zatem, że wielbiciele sensacji i niesamowitych zwrotów akcji mogą się zawieść; co, oczywiście, nie zmienia faktu, że finał jest bardzo dynamiczny i pełen emocji.
Świat przedstawiony działa jak dobrze naoliwiony mechanizm: bohaterowie są różnorodni i bardzo prawdziwi, a fabuła trzyma się ustalonej z góry linii, przez co nie ma możliwości, żeby się zgubić czy ulec wrażeniu chaosu. Miejsce akcji niby pozostaje prawie cały czas to samo, jednak trudno tutaj mówić o nudzie. Właśnie to sprawia, że mam tak mieszane uczucia względem tej powieści – technicznie wszystko tutaj zagrało, a jednak wydaje mi się, że potencjał tej historii był jeszcze większy.
Kto wysłał Edowi kredowy rysunek? Kogo właściwie nazywano „Kredziarzem” i co się z nim stało? I jaką rolę w tym wszystkim odegrał pewien pierścionek? W trakcie czytania kolejne pytania się mnożą, a C.J. Tudor nie pomija żadnego z nich i wyczerpująco na nie odpowiada. Powieść nie należy być może do szczególnie odkrywczych czy oryginalnych, ale pozostaje dobrym thrillerem, w którym w trudy dorastania wkrada się okrutne morderstwo i wypadki, na które nikt nie może mieć wpływu. A już na pewno nie banda 12-latków, uwikłanych w coś, co na długie lata położyło się cieniem na ich życiu.