„Zagubiona” Katarzyny Michalak stanowi kontynuację innej powieści tej samej autorki- „Pisarki”. Główną bohaterkę zastajemy w momencie, w którym wątek urwał się w pierwszej z książek tej serii. Po raz kolejny autorka zaprasza nas w pełną dramatycznych decyzji i buzujących emocji podróż do świata nastoletniej już Weroniki. Przychodzi jej stawić czoła trudnościom związanym z samodzielnym wkroczeniem w dorosłość. Obok codziennych problemów, takich jak matura, utrzymanie się czy rozwijanie pasji toczy się także wątek emocjonalnego dojrzewania głównej bohaterki, walki z samotnością, poszukiwania miłości i poczucia bezpieczeństwa, których brakowało jej przez całe dotychczasowe życie.
W „Zagubionej”, podobnie jak w „Pisarce” fabuła skonstruowana jest dwupoziomowo. Poza wątkiem Weroniki czytelnik poznaje także drugą płaszczyznę- historię i emocje Ewy, pisarki snującej w swojej nie-autobiografii opowieść o zmaganiach dziewczyny. Po raz kolejny, jak w poprzedniej części tej historii, ten zamysł fabularny jest naprawdę mocną stroną książki. Ewa w swojej narracji sama zdradza nam, że niektóre wątki, które przedstawia w pseudo-autobiograficznej historii Niki są celowo zmienione, przesunięte w czasie i przestrzeni, po to właśnie, by zachować anonimowość. Tym sposobem, mimo wstępu (który w moim odczuciu również to właśnie paradoksalnie ma na celu), zza kart opowieści wyłania się sama autorka i pytania o to, ile w tej książce o pisarce snującej historię swojego życia, podmieniającej jednak aktorów i miejsca zdarzeń, samej Katarzyny Michalak.
Trudno jest mi napisać coś dobrego o samej konstrukcji psychologicznej głównych bohaterów. Ich naiwność i życiowa niezaradność, chociaż tłumaczona przez samą narratorkę „niedojrzałością i młodym wiekiem” wraz z biegiem wydarzeń irytują co raz bardziej. Uważam jednocześnie, że ciekawy jest tutaj wątek prawie wcale nie rozwinięty- dynamika relacji głównej bohaterki i jej matki. Wnikliwy czytelnik dostrzeże w komedii (choć tutaj raczej tragedii) pomyłek i błędnych decyzji Weroniki brak matczynej ręki oraz niepełne wychowanie – w tym kontekście nieudolne próby utrzymania się na powierzchni Niki mogą być nawet usprawiedliwione. Odnoszę wrażenie, że autorka znacznie lepiej i ciekawiej skonstruowała postaci męskie niż samą główną bohaterkę. Szkoda jednak, że pozwoliła sobie na tak jasny podział na „dobrych” i „złych”. Więcej odcieni szarości z pewnością uczyniłoby książkę ciekawszą i bardziej autentyczną. Najgorsza z postaci pozostaje jednak główny antagonista Niki i Helerta, Zadra, którego postępowanie i motywacje są absolutnie niezrozumiałe, nieuzasadnione i absurdalne. Chyba, że ktoś naprawdę chce uwierzyć w energię i starania wkładane przez dojrzałego mężczyznę tylko po to, by utrzymać dwoje nastolatków zakochanych szczenięcą miłością w rozłące.
Sama książka jest przyzwoita. Trudno wypowiadać się o poziomie językowym, ponieważ odpowiada innym pozycjom przypisywanym do kategorii „obyczajowe”. Dialogi zbudowane są bardzo poprawnie i przyjemnie podąża się za głównym wątkiem rozmowy. Nie przytłaczają nas przydługie opisy, niewiele w tekście niepotrzebnych dygresji. Autorka sprawnie popycha fabułę ku kolejnym dramatycznym wydarzeniom. I te wydarzenia właśnie, ta ciągle utrzymywana dramaturgia, sprawiają chyba, że książka do mnie nie przemawia. Odbieram ją jako sztucznie rozemocjonowaną, skrojoną pod gusta tych czytelników, którzy to przy lekkiej powieści lubią pocieszyć się, że ich życie nie jest jeszcze aż tak złe, oraz łzawych nastolatek poszukujących nieustannych wzruszeń wśród linijek tekstu. Nie uważam, że to źle, jestem jednak odbiorcą o zupełnie innych wymaganiach. Niemniej sama opowieść, choć może mnie nie porwała, to wciągnęła jednak na tyle, bym mogła założyć, że z chęcią dowiem się, jak dalej potoczyły się losy Weroniki i Ewy. Choćby tylko po to, by nie zostawić tej historii niedopowiedzianej.