„Cukiernia Pod Amorem” to smakowita czytelnicza uczta składająca się z wybornych składników. Po pierwsze –odpowiedni klimat, po drugie – dbałość o szczegóły po trzecie oraz czwarte - odrobina pikanterii i dobrze utkana historia. Jeżeli dodać do tego apetyczne cukiernicze wypieki i całą paletę barwnych postaci, to nie sposób ominąć takiej książki.
Autorką tego dzieła jest Małgorzata Gutowska-Adamczyk, twórczyni kilku powieści dla młodzieży, między innymi takich jak: „Niebieskie nitki”, „13. Poprzeczna”, „Wystarczy, że jesteś” czy „110 ulic”. Trzytomowa saga o Gutowie to jej pierwsza seria dla dorosłego czytelnika. W międzyczasie powstawania kolejnych tomów „Cukierni” ukazała się także komedia omyłek pt. „Mariola, moje krople”. Można by rzec, że pani Gutowska ma pióro lekkie i doświadczone. Jako byłej nauczycielce języka polskiego i scenarzystce nie obce są zasady pisowni oraz samo pisanie. Dzięki temu jej książki są przyjemne w odbiorze i dobrze się je czyta. Nie inaczej było w przypadku mojego spotkania z pierwszym tomem popularnej sagi.
Zaintrygowana opisem z tyłu okładki, który obiecywał, że mowa w książce będzie o pracach archeologicznych i niezwykłym odkryciu, czym prędzej zajrzałam do wnętrza. A tam, czekała już na mnie pewna sympatyczna dziewczyna o imieniu Iga, pomagająca ojcu prowadzić zakład cukierniczy. I być może ci dwoje wiedli by spokojny żywot, gdyby nie atak ze strony żądnych spadku krewnych oraz gdyby pod ich cukiernią nie znaleziono mumii z pierścieniem, skądinąd wyglądającym znajomo… Za sprawą tego nieoczekiwanego znaleziska, Iga odbędzie podróż do przeszłości, by rozwikłać rodzinną tajemnicę. Jak się okaże, nie będzie to proste zadanie, gdyż losy rzeczonego rodu będą tyleż fascynujące, co zawiłe…
Widać, że pani Gutowska włożyła w tę powieść wiele pracy. Wszystko jest w niej na odpowiednim miejscu. Jeżeli rzecz dotyczy dawnych lat i zwyczajów – to jest to przedstawione w tak sugestywny sposób, że czuje się aurę tamtych czasów. Jest i odpowiednie słownictwo, ubiór, etykieta, czy nazewnictwo. Archaizmy nie rażą w oczy, a dawne obrzędy stają się niezwykle realne, a wszystko za sprawą wysmakowanego stylu pisarki.
„Cukiernia Pod Amorem” ma bowiem w sobie i coś z gawędy. Kiedy to zagłębia się w życie polskiej szlachty, jej biesiady, święta, zwyczaje. Kiedy za pomocą rozmów prowadzonych przez bohaterów, opisów ich codzienność – dostarcza czytelnikowi wielu ciekawostek o minionych pokoleniach. A wszystko to w sposób łatwy i przystępny z dozą dygresji. Momentami można wręcz odnieść wrażenie, że miast czytania odbiorca wsłuchuje się w opowieść snutą tuż obok niego, opowieść, której jest niemalże namacalnym świadkiem.
Pierwsza część trylogii to wszakże nie tylko opis codziennego życia polskiej szlachty, ale i próba ukazania roli i pozycji kobiety po upadku powstania styczniowego. To także próba ukazania zmian jakie zaszły w obyczajowości, higienie, małżeństwie - w ogóle w życiu kobiety na przestrzeni kilkudziesięciu lat. Autorka przeplatając wątki teraźniejsze z przeszłością, kreśli niezwykle wymowny obraz kilku pokoleń dam, które nieustępliwie dążą do realizacji celu i własnych marzeń – każda w innych realiach. I mimo iż niewiasty te dzieli przepaść czasowa, to ich pragnienia i tęsknoty są do siebie wielce zbliżone, ponieważ każda z nich pragnie ni mniej, ni więcej, jak kochać i być kochaną…
Á propos bohaterów nie tylko płci pięknej - gdybym chciała być uszczypliwa, jak niektórzy odbiorcy „Cukierni” napisałabym, że jest w niej tylu bohaterów, że prościej chyba byłoby powiedzieć, kogo tam nie ma. Ale, że jestem po drugiej stronie barykady i mnie ta mnogość postaci przypadła do gustu, to napiszę co mnie w tej imponującej ilości urzekło. Zacznę od tego, że gro bohaterów doczekało się niezwykle plastycznego opisu, dzięki czemu można było ich sobie z łatwością wyobrazić, obdarzyć sympatią czy antypatią. Niektóre postacie występuję zaś jako tło, uzupełnienie treści, jednym zdaniem, gdy odegrają swoje epizody schodzą ze sceny. W żaden więc sposób nie wprowadzają chaosu i nie powinny być przyczynkiem do zgubienia wątku. Jednak gdyby coś takiego nastąpiło, dla wnikliwych i zapominalskich na końcu książki umieszczono indeks osób i drzewa genealogiczne. Kończąc temat, pół żartem, pół serio, stwierdzam, że od przybytku głowa nie boli, a co najwyżej jest ciekawiej. Tak obfity przekrój osobowości, charakterów i narodowości, od bawidamka po księdza, od kobiety upadłej po matkę polkę, powoduje, że nie sposób się nudzić.
A żeby nie wypaść z pochwalnego rytmu, nie będę też ukrywać, że w „Cukierni Pod Amorem” jest wiele motywów, które cenię sobie w literaturze. Między innymi motyw czarownicy, miłości, rodziny, śmierci, wsi, ojczyzny, domu. Fragmenty dotyczące rytuałów wiedźmy chyba najbardziej przypadły mi do gustu. Dziwne gusła, tworzenie kukły z ciasta, przepowiednie – to coś co lubię najbardziej. Chociaż z czarami mocno konkurowała tytułowa cukiernia i aromatyczne jagodzianki oraz tajemnicze znalezisko, którego losy nie były do końca znane… Mnie po prostu można kupić takimi hasłami jak: tajemnica, ciasta i ciasteczka, dworskie życie, czy rodzinne sekrety… Nic na to nie poradzę, że zostałam całkowicie i bezapelacyjnie wciągnięta w perypetie rodziny Zajezierskich i wcale, a wcale nie żałuję, a wręcz wołam o więcej! Liczę, że spotkanie z drugim tomem i tym razem z Cieślakami będzie równie apetyczne i przyjemne. Na razie będę sukcesywnie wzmagać apetyt, w oczekiwaniu na lekturę dalszych losów pewnej anielskiej cukierni.