Nie po raz pierwszy mówię, że lubię książki w świątecznym klimacie. Na Legimi mam ich tyle, że mogę sobie na szczęście bezkarnie wybierać. Tym razem mój wybór padł na Magdalenę Witkiewicz i jej Listy pełne marzeń. Lubię i cenię sobie twórczość autorki, bo wiem, że jej książki mimo, że pełne wzruszeń to zawsze mają szczęśliwe zakończenie. Tym razem przyznaje, że chyba miałam za wysokie oczekiwania w stosunku do tej książki. Zabrakło mi tego czegoś co sprawi, że książka na długo zapadnie w mojej pamięci. To nie tak, że to jest zła książka, bo jak zwykle bohaterowi są świetnie wykreowani i akcja toczy się wartko, a przesłanie jest jasne i wyraziste. Być może mam przesyt świątecznych książek, ale wcale nie zamierzam przestać je czytać.
Główną bohaterką najnowszej powieści Magdaleny Witkiewicz jest Maryla Jędrzejewska, która od lat, a w zasadzie od momentu kiedy dostała niespodziewany spadek, jest świętym Mikołajem. Spełnia marzenia dzieci, a zwłaszcza tych, których listy uda jej się przechwycić. Z roku na rok na jednak nasza bohaterka coraz bardziej pod górkę, bo mało kto pisze teraz tradycyjne listy. Nawet dzieciaki korzystają z maila. Maryla ma pomocników. Tych, którym kiedyś pomogła. Każdy chce się jej odwdzięczyć za okazana im bezinteresowną pomoc. Chociaż przechwytywanie listów z pewnością nie jest do końca legalne to myślicie, że naszej bohaterce się to udaje? Jeśli jesteście ciekawi to sięgnijcie po Listy pełne marzeń.
Dużym plusem książki jest fakt, że czytając listy dzieci z rozrzewnieniem wspominałam swoje dzieciństwo. Też pisałam listy i wierzyłam w Mikołaja do momentu kiedy nie wygrzebałam w czeluściach szafy prezentów, które potem znalazłam pod choinką. Ciekawość jednak nie popłaca, bo gdyby nie moje wścibstwo to z pewnością do dzisiaj pisałabym listy :) Bo fajnie jest wierzyć w Mikołaja.
Boże narodzenie, a w zasadzie grudzień to taki specyficzny czas kiedy nagle wszystkim otwierają się serca i przypominają sobie o dzieciach w domach dziecka, zwierzakach i bezdomnych. Przyznaje bez bicia, że osobiście staram się pomagać w miarę możliwości przez cały rok. Stąd też moje wszystkie kocie przybłędy w domu. Dobrze, że niektórym chociaż w grudniu otwierają się serca.
Sama historia głównej bohaterki choć dobrze skonstruowana jakoś nie zapadła mi w pamięci. Natomiast listy dzieci i ich prośby rozerwałyby najtwardszą duszę. Wyobraźcie sobie dziecko, które w liście do Mikołaja nie prosi o najnowszy model Barbie czy lego, ale o ciepłe buty czy normalną Wigilię. A ile takich dzieci jest wokół nas? Może czasami wystarczy spojrzeć poza czubek własnego nosa i komuś pomóc? Ale pomóc w umiejętny sposób, dać szansę na zmiany. To właśnie pokazuje Magdalena Witkiewicz w swojej najnowszej książce. Czasami wystarczy dać komuś wędkę, a on umiejętnie to wykorzysta.
To przesłanie autorki skradło moje serce, bo chociaż bohaterka jest miła i sympatyczna to nie zapadnie długo w mojej pamięci.
Jeśli jeszcze nie czytaliście najnowszej książki Magdaleny Witkiewicz to nadróbcie to i podzielcie się ze mną swoją opinią.