Po moim zachwycie książką "Kołysanka z Auschwitz" aż zacierałam ręce na wieść o nowej pozycji autora. "Dzieci żółtej gwiazdy" po jej przeczytaniu przypomina mi wrażeniami "Tatuażystę z Auschwitz" - dobra historia, ciekawie skomponowana, lecz pytanie na ile opierająca się na faktach, a na ile to fikcja literacka oraz jak duży wpływ na wydarzenia w fabule miał autor, a ile z tego rzeczywiście miało miejsce. Pan Escobar wyjaśnia na końcu co jest prawdą, a co fikcją, lecz mam wrażenie, że za bardzo "gładka", zbyt nieprawdopodobna historia tym razem wyszła spod jego pióra.
Nasuwają mi się wątpliwości: czy ja zbyt dobrze odebrałam "Kołysankę..." czy być może "Dzieci żółtej gwiazdy" w porównaniu do wcześniejszej książki autora wypada po prostu słabiej?
Dwaj bracia - 13-letni Jacob i 8-letni Moise Stein w okupowanej Francji, gdzie zaciska się pas brutalności nazistów względem Żydów, próbują przedostać się do rodziców, którzy pozostawili dzieci z ciotką w Paryżu wierząc, że te tutaj będą bezpieczne. Chłopcy przemierzają wojenne gruzy i ogarnięty konfliktem kraj, by dotrzeć mimo wszystko do matki i ojca. Fabuła skupia się na przeciwnościach, jakich doświadczają bracia szukając ostoi bezpieczeństwa w brutalnym świecie dorosłych.
Mądrość goni mądrość, eufemizm wyprzedza eufemizm. Zasadniczo można odnieść wrażenie, że nie za wiele tu się dzieje, a więcej się mówi i przedstawia myśli bohaterów i ludzi z ich otoczenia.
Nie mogłam się wgryźć w fabułę, gdyż wszystkie przedstawione wydarzenia wydają mi się płytkie, nijakie i jakby na siłę wykreowane. Młodzi bohaterowie raz myślą, jak dorośli, dojrzali, z bagażem doświadczeń życiowych ludzie, by za chwilę postąpić jak... dzieci, którymi są. Nie ma w przedstawieniu tych młodych chłopców jedności, by można było pozostać przy jednej wizji, czy jednolitym wrażeniu.
Dla przykładu podam jedną z sytuacji, która w dość nie ładny sposób została przedstawiona bezemocjonalnie. Chłopcy w obronie własnej zaatakowali żandarma, akapit kończy się słowami "leżał na ziemi". Bracia uciekają dalej, jakby nic się nie stało, jakby przed momentem niemal nie zabili człowieka (a może zabili, tylko już autor tego nie ujął?), jakby ta sytuacja była normą wśród kilkulatków. O ile rozumiem w miarę doświadczania traumatycznych wydarzeń, że walczący o przetrwanie człowiek dystansuje się do skrajnych, negatywnych wydarzeń, o tyle zignorowanie psychiki dziecka, które właśnie być może zabiło człowieka i przeszło nad tym do porządku dziennego bez żadnej wewnętrznej, duchowej wojny mocno mi się gryzie.
Nie udało się autorowi oddać charakteru i możliwości dzieci. Odnoszę wrażenie, że ich słowa i myśli pasują do człowieka dorosłego, niekoniecznie do dziecka.
Natomiast dorośli bohaterowie traktują braci raz jak równych sobie kompanów, żeby za chwilę z nich nieco zadrwić wypominając słuchaczom ich wiek.
Żeby nie pozostawić niesmaku należy przyznać, że Escobar pisze ciekawie, gładko, dość dobrze przygotował się do książki, jak i pochylił się nad losem dzieci, które stały się ofiarami wojny dorosłych. Dla mnie jednak to było nieco za mało.