Wiecie, że mamy naszą własną Holly Webb?? Czyli autorkę, która pisze opowiadania ze zwierzakami w roli głównej? Sama byłam zaskoczona, ale to prawda. Właśnie miałam okazję przekonać się o tym na własnej skórze. A dziś mam wielką przyjemność przedstawić Wam trzecią co prawda (ale w moim przypadku pierwszą) część z serii "Kto mnie przytuli?", której autorką jest Agnieszka Stelmaszyk.
Oczywiście moje porównanie jest dość niefortunne. Wcale nie chcę nikomu sugerować, że opowiadania te są w jakikolwiek sposób podpatrzone z zagranicznej serii znanej Wam i nam już autorki. Jednak nie mogę zaprzeczyć, że sięgając po tę serię od razu skojarzyłam ją z tamtą "zwierzęcą" serią. Nie będę także ukrywać, że podczas czytania nie obyło się również bez porównań... :/ No ja tak już mam i nic na to nie poradzę...
"Lara może wszystko" to historia pewnej małej dalmatynki. Piesek nie miał niestety szczęśliwego "dzieciństwa". Jego pierwszy właściciel był handlarzem. Suczka wraz z innymi pieskami została umieszczona w pudle i wyniesiona na targowisko w celu sprzedaży. Niestety zainteresowanie było marne, a upał bardzo wszystkim doskwierał. Właściciel nie zauważył nawet, gdy pieski pozdychały z pragnienia i gorąca. Jedynie tej małej psince udało się przeżyć. I tak dalmatynka trafiła do schroniska dla zwierząt, gdzie nie potrafiła się w ogóle zaaklimatyzować. Piesek nie ufał ludziom i nawet znaczna poprawa jego warunków nie potrafiła go przekonać do tego, że nie wszyscy są źli.
Aż do pewnego czasu. A dokładnie do dnia, w którym do schroniska przyszły dzieci w pobliskiej szkoły. Wśród nich była pewna dziewczynka - Mela, która od razu dostrzegła psinkę i zapragnęła jej pomóc. Dzięki uprzejmości pracownikom schroniska nadała jej imię Lara, a potem... udało jej się także zabrać suczkę na dwutygodniowy urlop do domu. Mela była bardzo szczęśliwa, a piesek... No właśnie. Myślicie, że przekonał się do ludzi? Że zaufał swojej małej opiekunce i jej tacie? A może jej urlop w tym pełnym ciepła i miłości domu troszkę się przedłużył? Oj, nie będę Wam zdradzać żadnych szczegółów. O wszystkim dowiedzcie się sami :)
Nie ukrywam, że książki, w których głównymi bohaterami są zwierzaczki są w naszym domu bardzo mile widziane. Alicja uwielbia zwierzęta i choć te lektury wydawałyby się za "dorosłe" jak dla pięciolatki to w naszym przypadku jest zupełnie inaczej. Mała aż piszczy, gdy do domu trafia kolejna lektura z pieskiem czy z kotkiem i od razu tego samego wieczoru musimy rozpocząć lekturę. Tym razem było dokładnie tak samo, a ja z ogromna przyjemnością czytam takie powieści mojemu dziecku. Uważam, że tego typu opowiadania uczą moją córeczkę jeszcze większej wrażliwości i zrozumienia dla naszych małych czworonogów.
Jak wspomniałam wcześniej - nie obyło się oczywiście bez porównań. Doskonale znam ju twórczość Holly Webb i byłam strasznie ciekawa czy nasza pisarka sprosta temu wyzwaniu. I wiecie co? Absolutnie się nie zawiodłam. Książeczki te pisane są prostym i przystępnym językiem, a historie w nich zawarte naprawdę bardzo ciekawe. Musze przyznać, że szybko wciągnęłam się w treść tej lektury i niestety podczas czytania nie zauważyłam, że moje dziecko od kilku minut już smacznie śpi :P Jaka jest więc różnica między tymi dwiema seriami? Wg, mnie Holly Webb potrafi lepiej wczuć się w to co czują zwierzęta i fajnie nam to przedstawia, tym czasem Agnieszka Stelmaszyk robi to trochę rzadziej, za to akcja opowiadania ma troszeczkę więcej ciekawych wątków :) Więc trudno byłoby mi wybrać, która z nich jest lepsza, bo obie mi się podobają :) Ale to moja opinia po pierwszej książce z tejże serii... zaraz zabieram się za kolejną!