Ten jedyny wywiad-rzeka, którego Hrabal udzielił w latach 80. węgierskiemu dziennikarzowi, jest wielką gratką dla miłośników twórczości czeskiego mistrza. Dostajemy rzadką możliwość zaglądnięcia do jego kuchni literackiej.
Oczywiście Hrabal nie byłby sobą, gdyby nie zwodził rozmówcy, po pierwsze gra prostaczka gdy mówi o swojej metodzie pisania: „nigdy nie mówiłem o sobie, że jestem pisarzem, zawsze mówiłem, że jestem „zapisywaczem”. Większość pięknych historii słyszę od ludzi, ja tylko je zbieram, tak jak pani Božena Němcová zbierała bajki, tak też ja pakuję sobie te historie do głowy jedną po drugiej, aż powstanie z nich taki mieniący się kolorami żyrandol.” Potem jednak dodaje: „Zawsze biorę za punkt wyjścia autentyczne zdarzenie, ale gdy opowiadam o nim, zaczynam zmyślać: kompletnie zmieniam zakończenie, wygładzam kanty, żeby całość trzymała się kupy – i w ten sposób powstaje pewna drobinka, to właściwe opowiadanie, tyle że trzeba je jeszcze rozwinąć, ponieważ inaczej byłby to zaledwie reportaż.”
Potem jednak czeski mistrz się trochę odkrywa i pokazuje, na jak bogatej bazie buduje swoje pisanie. Przede wszystkim mówi o swoich czeskich mistrzach literackich, oczywiście o Jaroslavie Hašku, ale też Janie Nerudzie, Jakubie Demlu i Ladislavie Klímie, muszę przyznać, że kompletnie mi nieznanych. Mamy też akcent polski, mówi Hrabal: „Każdego roku czytam 'Sklepy cynamonowe' Polaka Brunona Schulza i 'Kanoniczną księgę cnoty' Laoziego.”
Spora część książki poświęcona jest rozważaniom filozoficznym, bo Hrabal z upodobaniem studiuje dzieła filozofów i jest w tej dziedzinie niezwykle oczytany, ma swoje przemyślenia na temat Schopenhauera, Platona, Lukacsa, Kanta i paru innych.
Dowiedziałem się też z książki, że jest wielkim miłośnikiem muzyki: Mahlera, Beethovena, Dworzaka, Smetany i wielu innych, Mówi pięknie, że: „tylko muzyka potrafi ogarnąć wszystko, że muzyka ma w sobie coś metafizycznego, że muzyka zdolna jest przeniknąć do sytuacji granicznych, do miłości, do nastroju, do umierania, że można nawet muzyką wyrazić światopogląd, zupełnie tak samo jak książką czy obrazem.”
Mówi też trochę na temat swoich książek, twierdzi na przykład, że 'Zbyt głośna samotność' jest jego najbardziej dojrzałym dziełem, a „Haňta istniał naprawdę, nie miał tylko tego potencjału intelektualnego, który mu przypisałem. Byliśmy strasznymi opojami.”
Tytuł książki jest mylący, jak pisze tłumacz, oryginalnie oznacza „zwody, kiwanie na chustce do nosa”, najlepszy byłby „Drybling na chustce do nosa”, ale według wydawcy to nie brzmiało najszczęśliwiej. A tak mamy tego nieszczęsnego Hidegkutiego, członka legendarnej drużyny piłkarskiej...
Fascynująca to lektura dla miłośników twórczości czeskiego mistrza, do których mam zaszczyt się zaliczać.