Przyszłość jest nieprzewidywalna i pełna tajemnic. Tworzymy ją tak naprawdę tu i teraz, mamy swoje własne przewidywania, marzenia i cele, lecz i tak potrafimy zaskoczyć samych siebie, a i Natura nieraz i nie dwa stara się ubarwić nasze istnienie. Wizjonerzy kreują świat. Są gotowi oddać się we władanie wyobraźni po to tylko, by przenieść swoje własne wytwory w rzeczywistość i zacząć nową epokę. Choć może ona się już zaczęła? Może lot na Księżyc mimo swoich kontrowersji jest jej symbolem? A może przed nami przełom, o którym ludzie niezwiązani z tematem nawet nie pomyślą? Dokładnie w tej chwili nikt tego nie wie – chyba, że właśnie do niego dochodzi.
Zazwyczaj gdy opowiadam, że moim ulubionym gatunkiem literackim jest fantastyka, mam na myśli odłam fantasy. Jestem olbrzymią miłośniczką światów podobnych do naszego średniowiecza, wojowników, rycerzy i istot magicznych. Jednakże czasami zdarza mi się sięgnąć po drugi odłam, czyli science fiction. Zachwyca mnie wizja przyszłości, gdzie jesteśmy w stanie podróżować po kosmosie, gdzie technologia tworzy potęgę i gdzie niemożliwe staje się możliwe. Między innymi z tego względu postanowiłam zapoznać się ze zbiorem opowiadań Tomasza Kołodziejczaka.
Styl pisarza od pierwszych stron wydaje mi się duszący i mocno skomplikowany. Na początku wychodziłam z założenia, że to moje ograniczone doświadczenia z tym gatunkiem wpływają na taki odbiór, lecz do ostatnich stron to odczucie pozostało ze mną. Bez wątpienia to język trudny i ciężki. Jednak idzie za tym też olbrzymia zaleta w postaci pewnego rodzaju zachwycającej unikatowości. Gdy już uda się odnaleźć choć na chwilę w nim za pomocą dużego skupienia, widać, że jest to coś wyjątkowego. Poza tym pojawia się wiele pojęć nieużywanych w codziennym języku, co dodatkowo komplikowało poziom zrozumienia.
Natomiast fabuła niesie za sobą poczucie potęgi. Da się to wyczuć wśród podróży kosmicznych, świata, gdzie technologia osiągnęła poziom dotychczas nam nieznany, zmianie wartości i poglądów na rzeczywistość. To rodzaj siły ukazującej, że postęp jest konieczny i nie do zatrzymania. Razem tworzy to ciekawą syntezę odpowiadającą za patos. Wśród stron da się słyszeć krzyk, że to mocne science fiction, które zostało stworzone, by ukazać tworzenie przyszłości, czyli tak naprawdę by ukazać nasze działania w teraźniejszości poprzez konsekwencje i możliwości. Tomasz Kołodziejczak dał popis wyobraźni, ale też niesamowitej inteligencji, ubierając naszą codzienność w skomplikowaną symbolikę. Udowodnił również, że dobrze zna fizykę i jej potencjał, a przynajmniej tak to odebrałam jako człowiek, który zna wyłącznie podstawy fizyki.
Każde opowiadanie miało swoją unikatową treść, ale zarazem wspólny mianownik – metaforyzację współczesnych wydarzeń. "Skaza na niebie" jako zbiór opowiadań jest subiektywnym wyjawieniem poglądów pisarza, a poglądy te są intensywne i odbierane jako pewne i bezwarunkowe. Na pewno szanuję autora za to, że umiał wykorzystać ten często niedoceniany gatunek, by przedstawić swoją wizję różnorodnych zdarzeń i problemów. Niemniej było to dla mnie emocjonalne doświadczenie, gdyż nie znajdowaliśmy optymalnego punktu. Albo całkowicie zgadzałam się z pisarzem w niektórych sprawach, co było ekscytujące dla mnie, albo wprost przeciwnie – różnimy się pod wieloma względami i to potrafiło wywoływać we mnie niekiedy gniew i potrzebę tłumaczenia w myślach, czemu mam inne zdanie niż pisarz.
"Skaza na niebie" na pewno ma wiele wartościowych treści i jest nietuzinkową pozycją literacką. Jednakże przez większość czasu nie mogłam się odnaleźć w lekturze. Przeszkadzał mi styl pisarski, wspomniana nachalność w narzucaniu poglądów i też pewna powtarzalność zauważana po przeczytaniu kolejnego opowiadania. Tak jak wcześniej zauważyłam – są one odmienne, ale nawet ta odmienność z czasem ginie. Być może prawdziwi wielbiciele gatunku dostrzegą więcej zalet.