Gordon Krantz jest tym typem człowieka, którego nie spotyka się już po wojnie zagłady. Ma sumienie, skrupuły, wierzy w rozmowę, nie strzela na oślep, nie kradnie, nie napada, nie gwałci, nie wierzy w prawo silniejszego. I chociaż do końca sam sobie tego nie uświadamia to wciąż wierzy w to, że gdzieś tam daleko istnieje coś więcej. Dlatego szuka.
Bo przecież musi być coś więcej.
Coś ponad nuklearną zimę, coś ponad trzask liczników geigera, coś ponad te niewielkie, nieufne izolowane i na wpół dzikie społeczności na które Gordon natyka się w trakcie swojej wędrówki.
Gordon pamięta świat taki, jakim był wcześniej – świat szczęśliwy, pełen ludzi podobnych bogom. Ludzi zdrowych, umięśnionych, dobrze odżywionych i ciepło ubranych. Ludzi, którzy poświęcali czas rozrywkom intelektualnym, a nie rozpaczliwej walce o przetrwanie. Ludzi, którzy mogli pójść do kawiarni i nie musieli pić zalanych wrzątkiem ziół, jeśli akurat nie mieli takiej fantazji.
Świat pełen pięknych młodych kobiet, które nie siwiały w wieku dwudziestu lat.
Jednak to co było już nie wróci. Choćby nie wiadomo jak bardzo się tego pragnęło. Nowy świat jest brutalny i pełen niebezpieczeństw. Chwila nieuwagi może kosztować życie. Gordon przekonuje się o tym wyjątkowo boleśnie, gdy zostaje napadnięty podczas odpoczynku i pozbawiony dosłownie wszystkich niezbędnych do życia przedmiotów.
Rabusie nie zostawili mu nawet butów.
Ten nowy świat może być jednak piękny – może zjednoczyć się pod sztandarem marzenia o Odrodzonych Stanach Zjednoczonych i ich emisariuszu. Potrzeba tylko kogoś, kto ten sztandar poniesie. I tym kimś jest właśnie Gordon.
Na ,,Listonosza'' natknęłam się tutaj, na Kanapie, w jednym z wątków w których ktoś prosił o polecenie dobrych książek typu postapo. Wcześniej nic o tym tytule nie słyszałam, a sam autor również nie był mi znany. I wiecie co? Cieszę się, że trafiłam na tę książkę. Naprawdę. Bo okazało się, że David Brin stworzył niesamowicie pozytywną, dającą nadzieję na lepsze jutro i wzmacniającą wiarę w ludzi książkę o postapokaliptycznym, rozpadającym się świecie. A trzeba niezwykłego talentu i niesamowitego optymizmu, żeby stworzyć powieść tak naturalną w swej prostocie i jednocześnie tak świetną. I w dodatku osadzoną na zgliszczach.
Brin bowiem potrafił dostrzec w ludziach dobro – to tlące się gdzieś słabym ognikiem światło, które tkwi w większości z nas. I dlatego ludzkość przezeń opisana nie jest sforą bezmyślnych dzikich bestii rozszarpujących słabszych ale składa sie z różnych, indywidualnych jednostek. Tych dobrych i złych, zrównoważonych i szalonych. Ludzkość opisywana przez Brina ma wiele wad, ale jest też skłonna do niesamowitych czynów i poświęceń. Jest piękna i taka, jaką chciał ją widzieć Gordon.