Z głębokim entuzjazmem podeszłam do książki, która zachęca już samą okładką. I tak spodziewając się miłych wrażeń zasiadłam nad twórczością F. Volo, ulubionego pisarza włoskich trzydziestolatków...
Po przeczytaniu kilkudziesięciu stron miałam wrażenie, że albo coś jest ze mną nie tak ( chociaż w końcu jestem trzydziestolatką ), czy być może chodzi o to, że nie jestem włoszką? Intencje miałam jak najbardziej szczere, zaczynam jednak zastanawiać się nad twórczością autora. Czytałam wiele książek, które napisali mężczyźni, ale w tej powieści z zaskoczeniem obserwuję jak mogą obco brzmieć zdania, którym zabrakło elastyczności, które autor serwuje niczym karabin maszynowy „tra - ta -ta, tra – ta – ta”. Sam dialog czyta się o wiele lepiej, można wtedy odetchnąć, że znowu wszystko jest w porządku.
F. Volo tworzy bohatera o dziwnym połączeniu osobowości. Z jednej strony gorący flirciarz przed którym nie umknie piękna kobieta, za chwilę dowiadujemy się, że jest nieśmiały i pedantyczny a co najdziwniejsze nie potrafi zapisać w telefonie adresu, tylko wysyła go przyjaciółce, aby go dla niego zapisała!!!
Chciałoby się powiedzieć HELLOO!!! Żyjemy w XXI wieku!
Początek trochę zniesmaczył, historia ledwie się rozpoczęła a już powiało grozą. Jednak trwam dalej i z ciekawością patrzę na dalsze losy Giacoma.
Zaczynam czuć pewien hmm.. niesmak – a zarazem pękam ze śmiechu ( dziwne połączenie). Kto jak kto, ale Volo w zupełności nie jest bezpretensjonalny. Z wielką wprawą pisze o rzeczach wstydliwych i rozwodząc się na ich temat „godzinami”. Zupełnie powalił mnie analizą jelit a co za tym idzie fizjologicznymi sprawami.
„(...) Jako jedynak mam dziwne podejście do tych spraw. Spacerując na świeżym powietrzu, potrafię wypuszczać wiatry niczym mała trąbka, ale nic poza tym. Nawet po latach nie umiałbym zrobić tego w obecności dziewczyny. Wiele razy musiałem wstrzymywać i dusić gazy, które chciały się wydostać. Nie jestem w stanie nawet zastosować się do rady mojego kolegi, który ma ten sam problem: - Idę do toalety i puszczam je w ręcznik, przyciskam go do siedzenia i wtedy nic nie słychać. Wygłuszam je. Uwierz, to działa. Musisz je wygłuszyć.
Nie potrafiłem tego zrobić. Za to zastanawiałem się często: Gdy wstrzymuję gazy, to co się z nimi dzieje? Gdzie znikają? Jeśli wypuszczam je, gdy tylko zostaję sam, to wtedy wracają te same czy one odeszły już na zawsze?
Pewnego dnia odwiozłem dziewczynę do domu. Prawie pękał mi brzuch. Puściłem bąka, gdy tylko wysiadła z auta. Bałem się, że zaraz włączy się alarm z powodu jego siły. Po chwili dziewczyna zawróciła.
- O co chodzi?
- Otwórz, bo chcę ci coś powiedzieć.
- Mów, słyszę cię.
- W takim razie otwórz okno.
- Nie, nie, nie ma potrzeby, słyszę cię.
- To ci nie powiem. Cześć.
I poszła. To zniszczyło nasz związek. Cóż, najwyraźniej nie był to dobry związek, skoro wystarczył podmuch wiatru (tak tylko mówię), by go przewiać...”
Nawet teraz nie potrafię powstrzymać się od śmiechu...
Dochodzę do wniosku, że w książce nie chodzi o poznanie dziewczyny i całą historię w związku z nią. Zdecydowanie główny nacisk autor kładzie na poznanie głównego bohatera – Giacoma. Nie ma sytuacji, w której nie odwołuje się do wspomnień z jego dzieciństwa. Emocje są tak silne, że nawet przeszkadzają bohaterowi w codziennym życiu. Zaglądamy wtedy do duszy Giacoma – i nie tylko – zagubionego emocjonalnie człowieka, który ponad wszystko pragnie akceptacji w szukaniu samego siebie. Kiedy jednak to odnajduje, szczęście, którego szukał całe swoje życie, przechodzi emocjonalną druzgocąca szkołę. Michela – jego wybranka – trzyma go nie tyle na dystans, bo spędzają ze sobą cudowne chwile, ale wymyśla związek bez granic, lecz tylko na kilka dni.
F. Volo poddał potrzebę miłości i oddania mogłabym powiedzieć okrutnej próbie. Dwoje ludzi, którzy poszukują sensu życia, są gotowi tak długo badać swoje emocje, by jak najbardziej być pewnym słuszności swoich decyzji.
Kiedy tak spojrzę wstecz, na pierwsze wrażenia z książki, dochodzę do wniosku, że autor bawi się czytelnikiem – w przyjemny sposób – stopniowanie napięcia, poznawania osobowości, odkrywania własnych potrzeb w taki sposób, aby ująć czytelnika bogactwem ludzkiej duszy.
„Jeszcze jeden dzień” to książka zupełnie inna od przeciętnych powieści, które nie koncentrują się aż tak dogłębnie na poznaniu uczuć bohaterów z szerszej perspektywy.
Giacomo, włoski flirciarz, tak naprawdę uzewnętrznił siłę własnego lęku, obawy przed miłością i odrzuceniem. Ten fantastycznie romantyczny człowiek odrzuca wszelkie oznaki rutyny, granicząc z cudem los uśmiecha się do niego a on spragniony uczuć poznaje siłę drugiego człowieka.
Książkę polecam wszystkim szukającym celu w swojej uczuciowej wędrówce, a także tym, którzy cenią sobie rozrywkę czasami nawet w ekstremalnym wydaniu.