12 cywilizacji.
12 Graczy.
12 sposobów, aby wygrać.
1 gra, która zadecyduje o losach całej ludzkości.
Endgame.
Wyobraźcie sobie sytuację, w której musicie wziąć odpowiedzialność za waszą rodzinę, bliskich, przyjaciół, za cały Wasz lud. Może i przygotowujecie się do tej chwili najlepiej jak potraficie od wielu lat, ale i tak odpowiedzialność ciąży niemiłosiernie na Waszych śmiertelnych plecach. Zostajecie wybrani. Przez los, Boga, a może po prostu przez przeznaczenie. Niby wiesz, że możesz stać twarzą w twarz z pozostałymi Graczami. Ale kiedy to następuje wszystko się komplikuje. Teraz masz zmienić swój dzień, życie, siebie samego. Po prostu wcielasz się w mordercę, w dzikie zwierzę, którego celem jest przeżycie. Bo Twoje życie nagle nabiera niebotycznej wartości. Już nie jesteś jednym z 7 miliardów. Jesteś Graczem. I zrobisz wszystko by wygrać. Naprawdę wszystko…
Stwierdziłam, że tak będzie łatwiej Wam wchłonąć w klimat, którym ja żyję od paru dobrych dni. Taki czar rzucają na czytelników autorzy. Ale wiem jak to jest, o wielu książkach czyta się pochlebne recenzje, a gdy osobiście zajrzy się do ‘ich wnętrza’ rozczarowanie samo ciśnie się na myśl. Dlatego uzbroiłam się w argumenty. Może to mało profesjonalne i poprawne ale i sama książka odbiega od schematu więc poczułabym po prostu, że zwykła recenzja byłaby po prostu nudna.
WiElokulturowość
Dwunastu graczy to dwanaście cywilizacji. Jak na jedną książkę to spora różnorodność.
Celem Endgame jest znalezienie trzech kluczy i uratowanie swojej ludności, swojej małej cywilizacji. Przyznam szczerze, na początku miałam problem z tak dużą liczbą bohaterów i ich różnorodnymi stylami życia. Wiecie jak to jest, nowa historia i zbyt dużo informacji do zapamiętania. Do tego wszystkiego coś cały czas szeptało mi do ucha, że to idealny zabieg, aby książka przypadła do gustu wszystkim. Nie zależnie od miejsca, w którym żyją. A jeśli coś ma podobać się wszystkim to, jak wiadomo rzadko jest czymś więcej niż sposobem na dużą kasę.
Kiedy dobrnęłam do ostatniej strony moje zdanie uległo deformacji. Do momentu aż mówimy o promowaniu słowa pisanego w taki sposób, to jestem za, ale w innych przypadkach pozostanę sceptyczna.
Narracja
W powieści Jamesa Freya i Nilsa Johnsona-Sheltona znajdujemy 13 narracji. Nie będę się powtarzać, ale prawda jest taka, że to właściwie nie możliwe, aby każda narracja, a zatem także każda postać, przypadła nam do gustu. Ta ilość jest zdecydowanie zbyt wygórowana. Wolałabym połowę mniej bohaterów, których bym zapamiętała.
Bądźmy szczerzy wchłonęliśmy w amerykański styl i wszystko co jest przez nich uwielbiane, akceptujemy bez mrugnięcia okiem.
Myślę, że nie wyróżnię się kiedy napiszę, że moje zaciekawienie książką wzrastało, kiedy na stronie pojawiało się imię Sarah czy Jago.
ProDukt marketingowy
Zanim wchłonęłam w historię, jak już wcześniej pisałam, twierdziłam, że ta książka ma za zadanie po prostu powiększyć kogoś stan konta. Już słyszałam o planach przeniesienia książki na duży i mały ekran oraz nakręcenia reality show. Karuzela się kręci, czyli wszystko gra.
I myślę, że każdy czytelnik stanie przed takim dylematem, czy biorę w tym udział i daję się porwać tej historii. Decyzja należy od Was.
NaGroda
500 tysięcy dolarów w złocie. Marzenie, prawda? Ta ‘skromna’ sumka to nagroda, którą autorzy projektu pragną nam ofiarować. Wystarczy zmierzyć się z zagadkami, które kryją się w książce. Czy tylko mi pobudza to wyobraźnię?;)
ZAgadki
Cała książka, ba, cała trylogia, to zapowiadany zbiór zagadek, ukrytych symboli czy gier słownych. W każdej części zadania do rozwiązania są inne, a samo ich znalezienie i rozwiązanie stanowi nie lada problem. W końcu pieniądze nie spadają z nieba. Tym bardziej miliony polskich złotych.
Ta książka naprawdę otwiera pewne, nieznane drzwi. Sprawia, że papierowa książka staje się przygodą 3D. Jeśli tylko chcemy wcielamy się w postać trzynastego gracza i za pośrednictwem Internetu wyruszamy w tajemniczą podróż, której efektem może być spełnienie naszych marzeń. Albo przynajmniej kwota, która bardzooo ułatwi nam zrealizować te marzenia.
PoMysł
Apokaliptyczna wizja plus duża dawka science fiction. Czy kogokolwiek te klimaty nie przyciągają? To tak samo bezpieczny grunt jak niegdyś wampiry, a jeszcze wcześniej obdarzony paranormalnymi zdolnościami nastolatek. Do tego wszystkiego dorzucimy jeszcze młodych uczestników ‘gry’, którzy na śmierć i życie walczą o zaspokojenie własnego ego oraz oczywiście, aby ratować swoich bliskich;)
Nie ma co zachwalać ogólnego pomysłu bo oprócz paru elementów, to czyste korzystanie z trendów. Ważniejsza w tym momencie jest realizacja. Scalenie wszystkich elementów, postaci no i zagadek w jedną, dobrą jakościowo całość. Tu dopiero jestem pełna podziwu.
Epickie zakończenie
Sterta trupów, złamane serce, dużo krwi, wygrana bitwa czy śmiech przez łzy. Słodko gorzko. Rozwiązanie, które ciągnie za sobą nieodwracalne skutki. Emocje jak z rollercoaster’a. To wszystko sprawia, że tę książkę się pamięta, wspomina i nie da wymazać się jej z umysłu. W końcu po to czytamy książki. Dlatego wydajemy coraz większe pieniądze. Chcemy czuć to, co bohaterowie, żyć jak oni i umierać u ich boku. Chcemy, aby granica między fikcją a rzeczywistością przestała istnieć. Endgame nam to daje. Pomijając kwestie zagadek, mam na myśli głównie zakończenie, które przeszło moje najśmielsze oczekiwania. Czytałam i niemal zapominałam o mruganiu i co gorsza o oddychaniu. Najważniejsze było dowiedzieć się, co wydarzy się za moment i kto znajdzie klucz. I kiedy już odłożyłam książkę nie czułam ani grama zawiedzenia. To była czysta euforia.
Nie planowałam rozciągać tej recenzji do tego stopnia. Mam nadzieję, że udało mi się choć w skrócie poruszyć najważniejsze aspekty. To jedna z pozycji, o której można debatować, rzucać argumentami jak z rękawa. Może moja recenzja sprawi, że nabierzecie do tego ochoty? Zapraszam wszystkich chętnych do komentowania, tych, którzy Endgame mają już za sobą oraz ci którzy jeszcze są przed tą lekturą.