Trzymam w rękach wspaniałą książkę kulinarną i, co mnie odurza szybciej niż łyk zaparzonej właśnie kawy – w pozytywnym tego słowa znaczeniu – to fakt jej precyzyjnego dopracowania i zadbania o każdy detal. To kryształ pośród książek, jakie dotąd skolekcjonowałam. „SERNIKI SŁODKIE I WYTRAWNE” pani Renaty mówiąc szczerze są obłędne. Kawa stygnie, jak nigdy, ale nie zwracam na nią uwagi, bo jestem pochłonięta słodkim wnętrzem.
Jednak „SERNIKI...” nie są typową książką o pieczeniu, ile książką o dorastaniu pełnym smaków. To pamiętnik pełen wpisów tego, co przeżyła autorka i co do dziś pielęgnuje w sercu. To niebywałe notatki pomiędzy przepisami i działami, które wywołują w tobie tęsknotę. Tęsknotę za przeszłością, beztroską i bosym bieganiem po trawie, piciem kompotu, czy bieganiem po jajka do kurnika za domem. Autorka ożywia piękno dzieciństwa u boku babci i dziadka, u boku dużego grona rodziny, która zjeżdżała się czasem niezapowiedzianie. Pisze o pobytach na wsi, gdzie dziewczęca beztroska i miłość do staruszków sprawiła, że... jest tym, kim jest. Jest cukiernikiem, który kocha swoją pasję. A skąd ta pasja? Od babci właśnie. Wystarczyło obserwowanie życia, babcine pieczenia i czerpanie z niej tego, co najlepsze w sobie miała. To od babci wszystko się zaczęło. Te jej spracowane dłonie, mieszanie w makutrze żółtek z cukrem, obieranie jabłek na placek...
Wydawnictwo Psychoskok sięgnęło wysoko postawionej sobie poprzeczki i wydało perełkę pełną przepisów, sielskości i smaków. I, co najzabawniejsze, jeszcze nic z niej nie upiekłaś, jeszcze nie otoczył cię zapach pieczonego sernika, jeszcze nie skosztowałaś ani kęsa, a już czujesz szczęście przez samo oglądanie zdjęć i czytanie. Rozsmakowałaś się w tym słowach, zdjęciach, w opisach. Uśmiechasz się do stron i jednocześnie przenosisz się do czasów swojego dzieciństwa. Wspominasz babunię i dziadusia i kota, który z rana czekał na mleko od krów. Przypominasz sobie pierogi, jakie kleiła i robiła ukochana staruszka.
„SERNIKAMI...” będziesz urzeczona.
Możesz na początku przypuszczać, że przeglądanie „SERNIKÓW...” szybko ci pójdzie. Ot, zwykła książka z przepisami na serniki. Lecz już na pierwszej stronie ujawnia się prze-smaczne zaskoczenie. Spędzasz z nią pół dnia, a podczas czytania malujesz samą siebie przy mieszaniu składników, czy kukaniu na masło, czy już rozmiękło. Czujesz emocje, jakie owo krzątanie ci przysporzy. A na końcu okaże się, że całe niemalże „SERNIKI SŁODKIE I WYTRAWNE” nafaszerowałaś, jak pierogi, znacznikami, małymi karteluszkami. To upiekę, i to, a na przyjazd cioci to i jeszcze spróbuję tego. Ale najważniejszy jest sernik babuni, czyli sernik z wiórkami kokosowymi. Mnie zamurowało (choć to nie marmurek) już przy pierwszym serniku waniliowym na czekoladowym spodzie. Mistrzostwo cukiernictwa.
Ta książka bawi się zmysłami, żongluje smakami. To przygoda, która ma za każdym razem inny finał. Jest jak słodka bajka. Każdy przepis zaczyna się podobnie, ot lista składników, potem wykonanie – nic nowego. Bo koniec, ach, koniec jest niepowtarzalny. Patrzysz na zdjęcie obok, które być zjadła i już wizualizujesz sobie swój własnoręcznie upieczony sernik.
Na takie wydania się czeka i poszukuje.
Takie książki przytula się do siebie.