Jodi Picoult to amerykańska autorka bestsellerów. W 2003 roku otrzymała nagrodę New England Book za całokształt twórczości. Napisała kilkanaście powieści, m.in.: „Bez mojej zgody”, „Zagubiona przeszłość”, „Świadectwo prawdy”, „Jesień cudów”. Łączny nakład jej książek na świecie przekroczył 7 milionów egzemplarzy. Powieści Jodi Picoult przetłumaczono na 30 języków. Autorka mieszka z rodziną w Hanover, w stanie New Hampshire.* Choć jestem pewna, że i tak wszyscy doskonale wiecie o kim mowa.
Jest to moje pierwsze, ale z pewnością nieostatnie spotkanie z panią Picoult. O „Kruchej jak lód” czytałam tak wiele pozytywnych recenzji, że nie sposób było się oprzeć. W końcu mnie również udało się poznać Charlotte, Seana, Willow, Amelię, Piper, Roba i Marin i razem z nimi „walczyć” o dobro małej Wills. Do tej recenzji bardzo trudno było mi się zabrać i do tej pory nie wiem jak ona ma do końca wyglądać. Nadal pozostaje pod silnym wrażeniem tej książki i nie mogę znaleźć odpowiednich słów.
„Wciąż coś się łamie, coś pęka. Pękają szyby, napięte liny, naciągnięte struny. Pękają pąki
na drzewach. Można złamać przepis, szyfr i słowo. Przełamać pierwsze lody. Można łamać sobie język i głowę. Słyszy się złamane głosy, widzi złamane barwy. Pękają okowy, ale także ludzie, kiedy złamać ich opór.”
Jodi Picoult nie mogła wymyślić lepszego początku dla całej powieści.
Rodzice oczekujący narodzin dziecka mają tylko jedno życzenie: żeby było zdrowe. Charlotte i Sean O’Keefe także wybraliby zdrowie dla swojej córki – gdyby tylko mogli. Nie mieli jednak takiego wyboru, ich życie stało się pasmem bezsennych nocy, rosnących długów. Zupełnie nieoczekiwanie stają przed pytaniem: a gdyby o chorobie Willow było wiadomo odpowiednio wcześnie? Czy zdecydowaliby się na usunięcie ciąży?* Żaden rodzic nie dopuszcza do siebie myśli, że jego dziecko będzie nieidealne. Zawsze ma być najpiękniejsze i najmądrzejsze, nawet jeśli w istocie jest brzydkim kaczątkiem lub stroni od nauki. Ale co jeśli znacznie bardziej odbiega od ideału? Czy wtedy nie ma prawa się urodzić?
„Może Willow nie jest idealna, ale ja też nie jestem. Ani pan. Nie jest idealna – powtórzyłem – ale w stu procentach taka, jaka powinna być."
Osteogenesis Imperfecta. Taką diagnozę otrzymałaś w dwudziestym siódmym tygodniu ciąży, choć Charlotte te słowa zupełnie nic nie mówiły. Dopiero później Twoja mama dowiedziała się, że to wrodzona kruchość kości spowodowana niedoborem kolagenu. Masz typ III – a więc albo umrzesz zanim zdążysz złapać pierwszy oddech, albo tuż po narodzeniu. Tobie jednak się udało, jesteś dzielna, przeżyłaś. Ale czy na pewno tego chciała Twoja matka? Czy na pewno zdecydowałaby się na poród, gdyby tylko miała wybór? Na Twoje szczęście tego wyboru jej pozbawiono. W czasie kiedy stwierdzono u Ciebie chorobę na aborcje było już za późno – musiałaś przyjść na świat. Zaczynało się dla Ciebie życie pełne nieustającego bólu i cierpienia. Aby złamać sobie kość nie musiałaś nawet upaść, wystarczyło kichnąć. Ty jednak wydawałaś się być w pełni pogodzona z losem, szczęśliwa, uśmiechnięta, niezwykle inteligentna. Do czasu, kiedy usłyszałaś, że Charlotte wolałaby Cię nigdy nie urodzić..
„Bo tak naprawdę każdy z nas pragnie tylko jednego: wiedzieć, że jest dla kogoś ważny. Że bez niego czyjeś życie byłoby uboższe.”
Po lekturze "Kruchej jak lód" miałam mieszane uczucia co do Charlotte. Z jednej strony nie docierało do mnie jak można poświęcić dosłownie wszystko dla pieniędzy, a z drugiej starałam się zrozumieć jakie motywy nią kierowały. Mimo wszystko uważam, że cel wcale nie uświęca środków. Charlotte wypowiedziała za dużo niepotrzebnych słów, które niekiedy raniły bardziej niż noże, ale nie można odmówić jej uporu i odwagi. Była gotowa na wszystko dla Willow. Za to ją podziwiam.
„- Chciałabym wiedzieć, czy istnieje różnica pomiędzy porządną matką a dobrą matką.
- Owszem. (...) Porządna matka zawsze podąża krok w krok za swoim dzieckiem (...) Za dobra matką dziecko chce iść samo.”
Nie można zapomnieć o pobocznym wątku, który zawiera się w powieści. Jest nim historia Marin – prawniczki zajmującej się sprawą Charlotte O’Keefe. Zaraz po urodzeniu została adoptowana, a wydarzenia w życiu Charlotte powodują, że Marin chce odnaleźć swoją biologiczną matkę.
„Być adoptowanym dzieckiem jest jak czytanie książki, z której ktoś wyrwał cały pierwszy rozdział; i fabuła i bohaterowie mogą się podobać, ale chciałoby się też poznać początek.”
Muszę również nieco wspomnieć o narracji. Tutaj Jodi Picoult wykazała się niesamowitą pomysłowością, bowiem w każdym rozdziale narratorem jest inny bohater, wypowiadający się bezpośrednio do Willow, jakby opowiadając jej całą historię, swoje przeżycia i uczucia. I tak możemy poznać zarys opowieści z perspektywy każdej postaci, co pozwala nam spojrzeć na wszystko z różnych kątów i wyciągnąć obiektywne wnioski, a także dokonać oceny każdego z bohaterów. Moim zdaniem jest to naprawdę genialny zabieg, który ułatwił mi zrozumienie postępowania poszczególnych osób – wiem, jakimi motywami kierowali się bohaterowie dokonując takich, a nie innych wyborów.
Dosyć duża liczba stron wpłynęła na to, że przez te kilka dni czułam jakbym naprawdę zżyła się ze wszystkimi bohaterami. Po zakończeniu nie dość, że do tej pory nie mogę się otrząsnąć to jeszcze odczuwam niedosyt i jakby.. tęsknotę? Tęsknotę za tym, że na tym kończy się moja znajomość z Charlotte, Seanem, Amelią, a przede wszystkim z Wills. Bez zbędnej przesady mogę przyznać, że pokochałam z całego serca wszystkich bohaterów i każdego z osobna. Nie ma wątpliwości, że Jodi Picoult odwaliła kawał świetnej roboty, tworząc swoje postacie, chociaż nie obejdzie się bez malutkiego mankamentu.. Moim zdaniem, autorka troszkę przesadziła z kreowaniem postaci Willow. Dziewczynka miała tylko pięć lat, a ja przez całą powieść nie umiałam jej traktować inaczej jak nastolatki, co najmniej rówieśniczki Amelii. Potrafiła bardzo dobrze czytać, miała bogatszy zasób słów niż niejeden dorosły, dokładnie rozumiała wszystko, co się działo wokół. Jak na swój wiek była po prostu zbyt dojrzała. Scena, która najbardziej mnie uderzyła miała miejsce, kiedy Charlotte wysłała swoją malutką i niepełnosprawną córkę samą po gazetę do miejsca oddalonego prawie kilometr od domu. Tak w realnym życiu po prostu nie bywa, choć ciężko mi stwierdzić jak rozwijają się dzieci chore na OI, bo nie jestem lekarzem, a wiedzę na temat tej choroby opieram tylko na „Kruchej jak lód”. Mimo wszystko nie umniejszyło to w żaden sposób całokształtu powieści, bo choć Wills była tu zdecydowanie główną bohaterką, to była masa faktów i wydarzeń o wiele ważniejszych niż rozwodzenie się nad tym co może zrobić pięciolatka, a czego nie.
Niesamowicie się cieszę, że miałam okazję zetknąć się z tą pozycją. Nie żałuję ani jednej przeczytanej strony. „Krucha jak lód” opowiada o miłości i poświęceniu do jakiego zdolna jest matka, a także o walce o rodzinę bez względu na to, co lub kogo można stracić po drodze do celu. Jest to jedna z tych książek, które pamięta się do końca życia. Zdecydowanie polecam „Kruchą jak lód” i z miejsca mogę zagwarantować, że przez te 612 stron wzruszą się nawet ci o zimnych sercach.
* - informacje zaczerpnięte z okładki.