Wkraczając do “Królestwa Oriona” Emilii J. Lee, dostajemy się do całkiem innego świata niż nasz, i to dosłownie! Elena to zwyczajna, współczesna dziewczyna, miewająca niezwykle realistyczne sny. Któregoś dnia wracając po wieczornym spotkaniu do domu, spotyka pewną nieznajomą. Kobieta prosi o wskazanie drogi i przy okazji wywiązuje się między nimi krótka wymiana poglądów. Elena nawet się nie spodziewa na co nieświadomie wyraziła zgodę. Kolejnego ranka nie budzi się w swoim łóżku, tylko… na Orionie. Planecie, o której nawet nie śniła, a jest ona siedzibą starożytnych bogów. Okazuje się, że ludzkości grozi zagłada, ponieważ wszechmocny Zeus postanowił usunąć ich z Ziemi, przez ich destrukcyjny wpływ na nią. Elena za prośbą bogini Hestii, jak przedstawiła jej się wczorajsza nieznajoma, ma przekonać Zeusa do zmiany zdania. Pomóc ma jej w tym to, że Elena jest “podróżniczką”, czyli potrafi w czasie snu odwiedzać inne wymiary i wcielenia, co bardzo interesuje władcę piorunów. Zanim jednak dziewczyna dotrze do władcy, poznaje jeszcze przystojnego Anioła Gabriela, który ma ją wtajemniczyć w zasady kierujące tą planetą. Brzmi bosko, prawda? Jak było w rzeczywistości?
Znalazłam w tej powieści sporo podobieństw do innych dzieł i utworów. Począwszy od głównej bohaterki, która niezwykle przypominała mi Bellę z popularnej kiedyś serii “Zmierzch”. Tak naprawdę to zbieżności z tymi właśnie książkami nasunęło mi się na myśl najwięcej, a miałam jeszcze jakieś drobne flashbacki z “Igrzysk śmierci”. Skupię się jednak na tym pierwszym cyklu, bo inni bohaterowie “Królestwa Oriona”, czy przedstawione w nich relacje pomiędzy nimi, wpasowały się w standardowy kanon: słaba śmiertelniczka, Ziemianka, trafia do świata, o którego istnieniu nawet nie śniła. Objęta parasolem ochronnym przez gadatliwą, ale wierną przyjaciółkę Hestię (wypisz wymaluj wampirzyca Alice). Spotyka dwóch zabójczo przystojnych i jednocześnie skrajnie różnych charakterem mężczyzn. Jeden jest opiekuńczy i podaje swoje serce na dłoni, ale jest umieszczony jakby niżej w hierarchii (kojarzycie wilkołaka Jacoba?). Drugi z kolei niby niedostępny, niby oschły i arogancki, a w głębi duszy ma w sobie ogromne pokłady miłości (nieśmiertelny wampir Edward). I wiecie co? Mimo tych podobieństw, a może właściwie właśnie dzięki nim, pierwszy tom Królestwa Oriona czytało mi się wyśmienicie. Kiedyś byłam fanką “Zmierzchu” i się tego nie wstydzę, choć teraz bardziej cenię inne rodzaje literatury. Pierwszy tom “Królestwa Oriona” to typowa młodzieżówka o łatwej, nieco przewidywalnej, ale bardzo przyjemniej fabule. Idealna, jeśli czujesz, że to właśnie czas na coś lekkiego, coś niezobowiązującego.
Bardzo podobała mi się narracja prowadzona w trzeciej osobie opisująca wydarzenia toczące się wokół Eleny, przeplatana z pierwszoosobowym przedstawieniem sytuacji, prowadzonym już przez samą dziewczynę. Postacie w książce zostały świetnie wykreowane- jedne do lubienia, inne do rozśmieszania, a jeszcze inne do przelania na nie niechęci Czytelnika. Akcja książki jest spójna, potrafiąca działać na wyobraźnię, a język bardzo przystępny. Zakończenie pozostawiło mnie wbitą w fotel, przez co spodziewam się kontynuacji i liczę że nastąpi to szybko, bo tak się nie zostawia Czytelnika!