Powieść detektywistyczna w stylu noir w wykonaniu rodzimego pisarza? I to jeszcze na wysokim poziomie? Nie wierzyłem dopóki nie przeczytałem. Sceptycyzm tutaj nie wynika z jakiegoś uprzedzenia, a raczej z faktu, że terminen 'noir' żongluje się prawie tak samo często jak bestseller - i z podobnie miernym skutkiem. Normalnie ominąłbym ją szerokim łukiem, ale intrygująca okładka i polski autor swoje zrobiły :)
Wszystko (albo prawie wszystko) co oferuje styl noir, zostało jednak zawarte w tej książce, chociaż czasami nie w taki sposób, jakiego oczekiwałby czytelnik. Detektyw - były policjant, alkoholik, z problemami i specyficznym poczuciem humoru, dużo 'przerysowanych', tajemniczych bohaterów z jeszcze bardziej tajemniczą przeszłością, niepokojąca zagadka i dziwne śledztwo dla pewnej starszej pani. A wszystko razem opakowane w dosyć mroczną atmosferę. Zacznijmy jednak od początku. Detektyw na nazwisko ma Bialas i jest polskiego pochodzenia. Egzystuje na walijskiej wyspie Anglesey, zdającej się być zamkniętym ekosystemem, gdzie niby wszyscy wiedzą wszystko, ale każdy ma kilka trupów w szafie. Z Bialasem nie jest wcale inaczej. Facet kiedyś był policjantem, ale jeden większy i kilka mniejszych zbiegów okoliczności doprowadziły do - łagodnie mówiąc - tragicznych wydarzeń, skutkiem czego nasz bohater musiał zmienić profesję. Obecnie mieszka i prowadzi biuro detektywistyczne w zapyziałym mieszkaniu w co najmniej podejrzanej dzielnicy i raczej niezbyt mu się powodzi. I wszystko zostało by jak jest, gdyby nie dziwne zlecenie. Otóż niejaka hrabina Chattearstone chce skorzystać z jego usług, żeby znaleźć dla niej idealnego ...kota. Żeby było jeszcze dziwniej, warto wspomnieć, że pani hrabina wcześniej wynajęła innego detektywa, żeby ten znalazł najlepszego detektywa od znajdywania ludzi, który to właśnie znalazł dla niej detektywa Bialasa. A to jedynie przedsmak właściwej fabuły.
Z pomocą znajomej policjantki Carol i syna sąsiada, Chucka, detektyw Bialas w stosunkowo rzadkich okresach trzeźwości dociera do sedna zagadki większej niż przypuszczał. Po drodze rozwiązuje pomniejsze, niby nieistotne sprawy. Pozornie niezwiązane ze sobą historię zazębiają się w zaskakującą całość, którą ciężko byłoby przewidzieć. Ogrodnik, którego można zatrudnić jedynie przez ogłoszenie w gazecie, profesor, którego nigdzie nie można znaleźć, tajemnicza hrabina i jej dziwne koneksje oraz zagadkowy Zakon Syjonu. Szukanie kota, doprawdy, nie jest tutaj najdziwniejsze.
Kreacja głównego bohatera jest specyficzna i nietuzinkowa. Cynizm i duże poczucie humoru w połączeniu z rolą narratora daje specyficzny obraz świata i . Bez reszty wciąga czytelnika w swoje niecodzienne i czasami zwariowane perypetie. Jest niczym detektywistyczny Indiana Jones odkrywający tajemnice zaginionych ludzi czy zwaśnionych kochanków. Na plus jest też umiejętne wplecenie przez autora polskich akcentów. W jednym miejscu są to przodkowie, który wyemigrowali z Polski, w innym - tajne stowarzyszenia inicjowane, podtrzymywane lub badane przez polskich intelektualistów. Najlepsze jest jednak to, że jest to normalny element książki, nie rzucający się w oczy na każdym kroku. Pan Wlazło, na równi żongluje informacjami z terytorium Francji, USA, Walii czy Polski, częściej korzystając z tych pierwszych. Nie okazuje przesadnego 'patriotyzmu', tak charakterystycznego dla naszych rodzimych autorów. A to tylko wstęp do dłuższej listy zalet, dzięki którym cieszyłem się każdą stroną tej książki.
Znalazłem tylko jeden minus powyższej książki. Ma ona jedynie 300 stron, a apetyt wzmaga zdecydowanie większy. Mam nadzieję, że jest to dopiero początek przygód detektywa Białasa i w niedalekiej przyszłości wpadnie w moje ręce kolejna książka z jego udziałem. Na chwilę obecną nie pozostaje mi nic innego jak polecić lekturę, dla wszystkich lubiących takie specyficzne spojrzenie na rzeczywistość, klasyczny kryminał, czy po prostu zagadki, odradzając ją jedynie miłośnikom kotów, bo ten akurat mimo bytności w tytule, nie pojawia się zbyt często w samej książce.