‘Nie taki przypadł nam jednak los.’
Będąc szczerą muszę przyznać, że patrząc jedynie na okładkę ‘Siedmiu sióstr’ byłam w pełni przekonana, że mam do czynienia z jakąś literaturą młodzieżową spod znaku fantastyki. Nie mówię, że to źle, ale pewnie właśnie z tego powodu odkładałam tę lekturę ciągle na później. Ostatecznie jednak postanowiłam ściągnąć książkę z półki w księgarni, sprawdzić czego dokładnie dotyczy, a potem już tylko zatopiłam się w tej opowieści i wkrótce zamierzam zapoznać się z kolejnymi tomami. Być może historia Lucindy Riley ociera się gdzieś o świat fantazji, ale w zupełnie inny sposób niż podejrzewałam na samym początku. Ma w sobie coś magicznego, dotyczy to jednak możliwości przemian i siły, jaka drzemie w każdym z nas. Pokazuje również, że życie wcale nie jest takie łatwe, proste i przyjemne, jak chce się o tym mówić. Chociaż, oczywiście, czasami bywa niesamowite.
Po pierwszych stronach lektury nie byłam jakoś szczególnie zachwycona, w końcu nie przepadam raczej za opowieściami o bajecznie bogatych córeczkach tatusia, które mieszkają w cudownym zamku nad wspaniałym jeziorem. Przełknęłam jednak ten fragment dochodząc do wniosku, że historię czyta się mimo wszystko całkiem przyjemnie, a im dalej w las, tym robiło się coraz to ciekawiej. Odsuwając zatem na bok ten pierwszy zgrzyt, który był nieunikniony do poprowadzenia fabuły w ten, a nie inny sposób, poświęciłam się dalszej lekturze i bez dwóch zdań uległam czarowi kryjącemu się w ‘Siedmiu siostrach’. Od zawsze właściwie podobał mi się motyw tego, jak nasza przeszłość może wpływać na naszą przyszłość, nawet jeśli dawne czasy nie dotyczą bezpośrednio nas, ale naszych przodków. W końcu z ich opowieści, z ich życia, można czerpać również dla siebie, prawda? I to właśnie, wraz z poszukiwaniem własnej tożsamości, jest najważniejszą częścią składową powieści Riley.
‘Sześć sióstr. Do domu ściąga je niespodziewana śmierć ojca, który zostawił każdej list i wskazówki mogące im pomóc w odkryciu własnych korzeni. I w odnalezieniu odpowiedzi na pytanie, co stało się z siódmą siostrą. Najstarsza z sióstr, idąc za wskazówkami Pa Salta, dociera do Rio de Janeiro, gdzie przystojny brazylijski pisarz pokazuje jej uroki miasta i pomaga odkryć zagmatwaną przeszłość jej rodziny.’
Biorąc pod uwagę, że nie znoszę czytać książek, które opisują świat, w którym dawniej kobiety były traktowane raczej jako towar albo karta przetargowa pozwalająca na dostanie się do lepszego świata, jestem zdziwiona jak łatwo i z jaką przyjemnością połknęłam historię Izabeli, czyli babki głównej bohaterki pierwszego tomu ‘Siedmiu sióstr’. Trudno powiedzieć mi dlaczego tak się stało, bo w końcu jej życie toczyło się według pewnych utartych od dawna prawideł. Prawie, trzeba to podkreślić, ale jednak wciąż była mocno skrępowana gorsetem tamtych czasów. Przy jej życiu opowieść Mai zdaje się być nieco nijaka, ale może był to celowy zabieg autorki podkreślający jeszcze bardziej to, co o niej wiemy – że była z sióstr najbardziej cicha, skryta i wycofana, że nie szukała wielkiego świata i nie potrzebowała od życia właściwie niczego szczególnego. I w tym miejscu przechodzimy do tego, co tygrysek w mojej osobie lubi najbardziej, czyli tego, jak przeszłość wpływa na każdego człowieka. Jak go zmienia, a przede wszystkim, czy faktycznie go zmienia.
Książkę czyta się w gruncie rzeczy całkiem łatwo, z pominięciem faktu, że jest dość obszerna, a zatem i ciężka, trudno znaleźć w niej jakieś potknięcia, na których można by się naprawdę zatrzymać, nie ma w niej zgrzytów fabularnych i wszystko układa się tutaj w logiczną całość. Pomijając oczywiście te nieco fantastyczne wątki związane z adopcją, wyborem dziewczynek odpowiadających gwiazdom z konstelacji siedmiu sióstr i ich życia w bajkowym świecie ojca, który jest kimś, chociaż właściwie nie wiadomo do końca kim i skąd ma swój majątek. Na to jednak można, a raczej należy przymknąć oko, gdyż jest to integralna część powieści. Tak miało być i tak z całą pewnością będzie również w kolejnych tomach.
Nie znam innych książek Lucindy Riley, nie mam więc porównania dla ‘Siedmiu sióstr’. Niemniej jednak lekkość pióra, zdolność do kreowania całkiem barwnych postaci z krwi i kości, jak również łącznie faktów z fikcją zapisują się na plus dla autorki. Spodobał mi się również motyw nawiązujący do siedmiu gwiazd z konstelacji odpowiadających mitycznym bohaterkom, których cech należy dopatrywać się w powieści Riley w każdej z sióstr. Takie nawiązania do baśni, legend i mitów jest również czymś, co bardzo lubię i chociaż tutaj występuje w szczątkowej postaci powoduje, że książka ta dostaje dodatkowy malutki plusik. Jak wspomniałam na początku tej recenzji – wkrótce zamierzam sięgnąć po kolejne tomy ‘Siedmiu sióstr’ i przekonać się, czy to optymistyczne podejście do serii, jakie mam teraz, utrzyma się aż do ostatniej strony ostatniej książki.
‘Zrozumiałam, że twórca królestwa, w którym byłyśmy jego księżniczkami, nie może już dopilnować, by kraina czarów była taka, jak trzeba.’