Ucząc się do matury natknęłam się w podręczniku do WOS-u na informację o socjologu, którego nazwiska już nie pamiętam. Ten człowiek, obserwując zmiany, które zachodziły w języku niemieckim w okresie pomiędzy I Wojną Światową, a dojściem Hitlera do władzy, był w stanie wyłapać moment w którym system zaczynał niepokojąco szybko dryfować w kierunku totalitaryzmu.
To była chwila, w której stwierdziłam, że zostanie socjologiem to doskonały pomysł. Dwa lata później, w połowie studiów pierwszego stopnia, gdy zwątpiłam już w swój pomysł, odkryłam socjologię literatury, umościłam się w niej wygodnie i żyłam w swojej mydlanej bańce przez następne trzy lata do momentu w którym odkryłam, że w sumie przegrywam z badaniami dotyczącymi festiwali muzycznych.
Ale! Dlaczego o tym teraz wspominam? Ano, dlatego, że jednym z zagadnień które porusza zbiór reportaży ,,Wstając z kolan'' jest własnie język.
Język, którym można manipulować. Język, który konstruuje nasz świat. Język, którym można posługiwać się w taki sposób, żeby czarne zamienić w białe, a białe zamienić w czarne. Język, który odpowiada za wzrost antagonizmów, za wzbudzanie strachu i za deprecjonowanie opozycji. I chociaż Internet naśmiewa się z ,,pasków grozy TVP'', to są one syndromem czegoś o wiele bardziej poważnego, niż może się wydawać. Wiadomości prezentowane w tym stylu są też o tyle niepokojące, że doprowadzają do legitymizacji skrajnych poglądów - opozycja jest totalna, Polacy dzielą się na sort lepszy i gorszy, a w ogóle to zła zlaicyzowana Unia Europejska, która w obcych językach mówi nam, co mamy robić, chce zniszczyć naszą wspaniałą chrześcijańską gospodarkę opartą na wydobyciu czarnego złota.
A to tylko wierzchołek góry lodowej.
Bo ,,Wstając z kolan'' odsłania przed nami również kulisy politycznej wymiany prezesów stajni w Janowie Podlaskim oraz kulisy zagranicznej dyplomacji i tego, co się stało na naszych oczach z całym systemem sądownictwa w Polsce. Nie jest to wizja pocieszająca. Nie jest nią również reportaż dotyczący reformy szkolnictwa, który zahacza o zeszłoroczny strajk nauczycieli. Ani tekst o pedofilii w kościele. Ani tym bardziej część poświęcona antysemityzmowi, który wcale nie jest zjawiskiem tak marginalnym jakbyśmy sobie wszyscy życzyli.
Z kolei historia budowy promu w stoczni Gryfia i tej nieszczęsnej stępki, która od 2017 roku czeka na swój statek, kojarzy się bardziej z PRL-owskimi komediami, niż z rzeczywistością. A jednak.
Jedynym światełkiem w tunelu jest tekst autorstwa Tomasza Kwaśniewskiego poświęcony oddolnym inicjatywom obywatelskim. Pozostaje nam tylko mieć nadzieję, że będzie ich coraz więcej. Bo na razie to za mało.