Kiedy na rynku wydawniczym debiuty sypią się jak z rękawa, mniej się wybacza tym średnim. Przestają kusić zapowiedzi okładkowe i posty sponsorowane w mediach społecznościowych. Gdy posty bookstagramowiczów i blogerów pełne są ochów i achów zapala się ostrzegawcza kontrolka. Niezmiennie jednak nowości kuszą i nęcą, szczególnie gdy pojawia się możliwość przeczytania powieści przedpremierowo. „Kolory zła. Czerwień” Małgorzaty Oliwii Sobczak doskonale wpisuje się w powyższe – bo i debiut, bo i kusi, bo jest jej wszędzie pełno, a do tego wszyscy polecają.
Sopot. Wczesne przedwiośnie 2013 roku. Na prawie pustą plażę morze przynosi zwłoki młodej dziewczyny. Rozpoczyna się standardowa procedura, bo śledztwo, przesłuchiwanie świadków, szukanie motywów. Co nietypowe, to mocno okaleczona twarz, tak bliźniaczo podobna do morderstwa kobiety sprzed siedemnastu lat. Do akcji wkracza przede wszystkim młody i ambitny prokurator Leopold Bilski, którego wkład w rozwiązanie zagadki będzie naprawdę duży. Przed nim i zespołem śledczym rozwiązanie sprawy. Czy mamy do czynienia z naśladowcą? Seryjnym mordercą?
Dużą zaletą powieści jest próba odwzorowania czasów lat 90., kiedy to piło się kawę po turecku, czas spędzało na podwórku, zakupy robiło na bazarach i słuchało kaset na walkmanie. Niestety nie znalazłam notki biograficznej autorki ale po zdjęciu wnioskuję, że to stosunkowo młoda osoba, która pewnie dorastała w latach 90. Tym większy ukłon za stworzenie całego tła części historii, która dzieje się w tamtych czasach. W innych opiniach pojawiły się zarzuty do zbyt drobiazgowego opisywania rzeczywistości – do mnie taki tekst zawsze przemawia, bo pozwala lepiej wgryźć się w treść. Musi być tylko zgrabnie napisany.
Sporo fragmentów powieści to czysto obyczajowe konstrukcje, z dużą dawką emocji, analizowaniem zdarzeń, oceną podjętych decyzji. Nie zabrakło trudnych wspomnień i lęków. Sobczak stawia na relacje, na ogół skomplikowane, niejednoznaczne, nierzadko patologiczne. Krew się praktycznie nie leje, a i zwłoki właściwie są tylko dwie. Wątek kryminalny skupia się na śledztwie prowadzonym przez doświadczonych, ale i debiutujących śledczych.
Sobczak stawia na kobiety. Bo i dwa morderstwa dotyczą kobiet. Obie szukają swojego miejsca, wychowane w dobrych domach, dążące do realizacji marzeń. Niekoniecznie grzeczne dziewczynki. I to akurat duży plus, że ofiarą nie padają słodkie młódki, ubrane w różowe wdzianka. Jest klubowo, alkoholowo, narkotycznie. Do głosu dochodzi też mafia i szemrane interesy. Jest i wiecznie rozpamiętująca przeszłość sędzia Helena Bogucka. Jest i odważna praktykantka Ania.
„Czerwień” ma klimat. I przede wszystkim przedstawiony Sopot jest klimatyczny. Choć nie można ją zaliczyć do powieści nieodkładalnych to czyta się bardzo dobrze. Pomagają temu zgrabne zdania, dwie perspektywy czasowe. Na szczęście autorka mimo skoków w czasie trzyma fabułę w ryzach. Akcja płynie wartko, w równym tempie. Warstwa kryminalna nie jest mocno rozbudowana, ani skomplikowana. Samo zakończenie niestety nie zaskakuje. Zaskoczyła mnie natomiast warstwa językowa powieści – niektóre dialogi mocno irytowały (szczególnie te na początku książki), ale pozostała część zgrabnie poskładana i pozbawiona niepotrzebnych elementów. Jak na kryminalny debiut – to udana powieść. Choć się nie zachwycam, to daję szansę kolejnym powieściom serii. Bez większego wahania mogę polecić.