Od pewnego czasu trwa prawdziwy boom na kryminały retro, których akcja w głównej mierze toczy się w dziewiętnastym wieku. Debiutancka powieść Anety Ponomarenko, o której pisałam tutaj, także wpisywała się w ten nurt. Niewiele książek wywołało we mnie tak sprzeczne uczucia jak właśnie „Strażnik skarbu”, w którym interesująca fabuła nie była w stanie wynagrodzić mi dość licznych, irytujących zabiegów, które zastosowała autorka. Jednakże z racji tego, że debiutującym pisarzom wybacza się więcej, postanowiłam dać prozie Anecie Ponomarenko jeszcze jedną szansę i sięgnęłam po kontynuację „Strażnika…” – „Dom śmierci”. I naprawdę cieszę się, że to zrobiłam!
Akcja powieści toczy się dwa lata po wydarzeniach opisanych w poprzedniej części. Kaliszem ponownie wstrząsają brutalne morderstwa, których ofiarami padają rzemieślnicy. Każda z tych zbrodni różni się jednak od poprzedniej – jednemu z mężczyzn ucięto głowę niczym na gilotynie, kolejny został podziurawiony jak sito trudnym do zidentyfikowanym przedmiotem, a jeszcze inny utonął w… piasku. Ponadto zostają także odnalezione zwłoki dwóch kobiet, które łączył ze sobą jedynie podobny typ urody oraz fakt, że każda z nich miała przy sobie piękny, drogi szal. Jakby tego było mało, ktoś porwał kilkuletnią córeczkę rajcy Bukowskiego i żąda niebotycznego okupu. Przed agentem do specjalnych poruczeń, Walerym Jezierskim, oraz jego przyjacielem, doktorem Jakubem Zaifem, stoi więc nie lada wyzwanie – tropy mieszają się, brakuje świadków, a na dodatek rodzice uprowadzonego dziecka zdają się coś ukrywać…
Intryga kryminalna jest ciekawie skonstruowana – trzy, pozornie nie związane ze sobą, sprawy sprawiają, że trzeba się nieco wysilić, by trafnie wskazać sprawców zbrodni. Wprawdzie autorka pozostawia pewne wskazówki i starzy wyjadacze kryminałów mogą po pewnym czasie domyśleć się, kto, jak i dlaczego, jednak do samego końca pewne szczegóły pozostaną nieujawnione.
Ponomarenko świetnie opisuje realia życia panujące w drugiej połowie dziewiętnastego wieku. Kontekst historyczny został potraktowany z dużą starannością i dbałością o szczegóły. Tym razem udało się także uniknąć pewnej przesady w nagromadzeniu zbędnych informacji na temat poszczególnych postaci historycznych, miejsc czy budynków, która tak drażniła mnie podczas lektury „Strażnika skarbu”. Poprzednio miałam wielokrotnie wrażenie, że intryga kryminalna została przytłoczona przez nadmiar szczegółów interesujących przede wszystkim dla mieszkańców Kalisza, natomiast nieistotnych dla czytelników nie znających tego miasta. W przypadku „Domu śmierci” proporcje między dawką faktów historycznych a główną osią fabuły zostały dobrane znacznie lepiej, dzięki czemu czytelnik może po prostu świetnie wczuć się w klimat dziewiętnastowiecznego miasta i lepiej zrozumieć rozgrywające się na kartach książki wydarzenia.
Szczerze polubiłam głównych bohaterów – Jezierskiego oraz Zaifa, oraz towarzyszącego im, nieco nadpobudliwego i roztrzepanego Jaśka Poraja. Niemniej jednak, muszę przyznać, że postępowanie tego ostatniego wydaje się niedorzeczne z punktu widzenia właśnie kontekstu historycznego, o który tak pieczołowicie zadbała autorka. Bądź co bądź Jezierski jest jedną z najważniejszych osób w mieście, blisko związaną z rosyjskim gubernatorem (jest to w końcu okres zaborów), a Poraj jedynie szeregowym policjantem. Mimo szczerej sympatii, której do siebie żywili, trudno mi sobie wyobrazić, by podwładny polskiego pochodzenia przy okazji każdej wykrytej zbrodni, łomotał w drzwi carskiego urzędnika, wpadał do środka jak burza i wykrzykiwał, co się stało. A działo się to nie raz, dwa lub trzy, a z regularną wręcz częstotliwością…
Podsumowując, jestem bardzo pozytywnie zaskoczona nową powieścią Anety Ponomarenko. Książkę czyta się naprawdę przyjemnie i szybko, fabuła jest interesująca, a postaci ciekawie skonstruowane. Lektura „Domu śmierci” z pewnością zapewni dobrą rozrywkę wszystkim miłośnikom kryminałów retro.
Moja ocena: 4+/6