Baśniobór. Tajemnice smoczego azylu recenzja

Na początku trochę mnie nudziła. Lekkim szokiem dla mojego zaczytanego umysłu było przeskoczenie z "Klątwy Tygrysa", która mnie wciągnęła bez reszty, w świat "Baśnioboru". Musiało trochę minąć nim i ta książka mnie zaciekawiła. Choć nie jest tak wspaniała jak "Klątwa", jak na swój gatunek jest świetna.
Kendra i Seth po raz kolejny ruszają na ratunek magicznemu światu. Tym razem stawka jest wyższa niż wcześniej. Muszą zdobyć klucz do skarbca zanim zrobi to Stowarzyszenie. Nie jest to łatwe, ponieważ klucz znajduje się w Gadziej Opoce - jednym z zamkniętych smoczych azyli. Na domiar złego, sześcioro członków wyprawy pada ofiarą Thronisa - olbrzyma i zarazem czarownika. Na szczęście nie wszystkie smoki są złe i wredne. Z pomocą nowego przyjaciela Kendra udaje się do kapliczki Królowej Wróżek. Nie wie jednak, że jej towarzysze zawarli umowę z olbrzymem.
Dalej akcja zaczyna się rozwijać i nabierać zawrotnego tempa. Najbardziej zaskakujące są zdarzenia z przedostatniego rozdziału, gdzie spotykamy się ze zdrajcą-Navarogiem. Ostatni rozdział jest już spokojniejszy, jednak ostatnie zdanie nie pozostawia złudzeń, że to jeszcze nie koniec.
Książka ciekawa, pełno w niej niebezpieczeństw. Naprawdę ciężko się domyślić, co będzie dalej. Kompletnie zaskakuje i podnieca oczekiwanie na ostatnią część. To właśnie lubię w cyklu "Baśniobór".