Kolejne moje spotkanie z twórczością Mitcha Alboma i kolejna książka o tym, co, według autora czeka na nas w niebie. „Kolejna osoba, którą spotykamy w niebie” to kontynuacja bestsellerowej powieści „Pięć osób, które spotykamy w niebie”. Pierwsza książka o tej tematyce bardzo mi się podobała, liczyłam więc na to, że ta będzie przynajmniej tak dobra, jak jej poprzedniczka. I wiecie co, była jeszcze lepsza :)
Bohaterką tej powieści jest Annie, dziewczynka, którą bohater poprzedniej części uratował przed śmiercią. Poświęcił przy tym swoje życie. Historię Annie zaczynamy poznawać, kiedy kobieta bierze ślub. Nie rozumie dlaczego, ale od czasu do czasu w tym ważnym dla siebie dniu widzi starszego mężczyznę, którego nie powinno tam być. Jednak nie zastanawia się nad tym dłużej. W końcu to najważniejszy dzień jej życia. Bierze ślub z mężczyzną swoich marzeń. Jest cudownie, noc poślubna również zapowiada się bardzo owocnie. Kiedy młodzi podróżują limuzyną na swój miesiąc miodowy, zatrzymują się, aby pomóc obcemu mężczyźnie przy samochodzie. Okazuje się, że człowiek ten zajmuje się pilotowaniem balonów. Młode małżeństwo nie zastanawiając się długo decyduje się na lot balonem. Nie przeczuwają jak tragiczna w skutkach będzie ta decyzja. Podobnie jak w poprzedniej części Eddie, zdezorientowana Annie trafia do nieba. Dość szybko orientuje się, gdzie jest i co to może oznaczać. Ona również spotyka tam pięć osób, które mają wyjaśnić jej, dlaczego jej życie przebiegało tak, a nie inaczej.
Zaskoczyła mnie ta książka. Nie spodziewałam się takiego zakończenia, chociaż w głębi serca na takie właśnie liczyłam. Tym różni się ta powieść od pierwszej części, że daje nadzieję, że to wszystko skończy się jednak inaczej. Fabularnie ta część jest ciekawsza. Autorowi udało się stworzyć historię, która trzyma w napięciu i oczekiwaniu co do jej finału. A finał jest jednocześnie i smutny i radosny. I daje nadzieję, że każde zakończenie to początek czegoś nowego. I, że nawet jeśli życie nas boli, nie powinniśmy go skreślać, dajmy sobie czas, a może okazać się, że za rogiem czeka na nas coś wspaniałego. Wizja nieba ukazana przez autora nie różniła się niczym od tej, o której przeczytałam w pierwszej części. Spodziewałam się tego i dostałam dokładnie to, czego oczekiwałam. Podobnie jak tam, bohaterka spotyka w niebie nie istoty boskie, a ludzi, którzy mieli mniejszy lub większy wpływ na jej życie. Pięć osób, które Annie spotyka w niebie daje jej pięć różnych lekcji. Rozmawiają o stracie, bólu, zapomnieniu i wybaczeniu. Również o tym, że każde życie jest ważne i wszystkie one ze sobą w jakiś sposób powiązane, że wszyscy na siebie oddziałujemy każdego dnia. I o tym, jak cenne jest życie.
"Żadna historia nie jest oderwana od innych. Nitki naszego życia splatają się ze sobą, choć nie jesteśmy tego świadomi".
Chociaż powieść rozpoczyna się w chwili wypadku, po którym Annie trafia do nieba, w trakcie lektury możemy poznać ją i jej życie bliżej. A nie było ono łatwe. Jako dziecko cudem uniknęła śmierci. Już wtedy jednak nie było kolorowo. W parku rozrywki Rubyland dziewczynka została pozostawiona samej sobie, gdyż jej mama zajmowała się kolejnym swoim chłopakiem. Dziecko nie rozumiało tego, później jako nastolatka miała do matki żal. Tym bardziej, że nagle przeprowadziły się daleko od domu i daleko od ojca, z którym Annie nie miała już kontaktu. W niebie kobieta ma szansę na wyjaśnienie wszystkich spraw z mamą. Dowiaduje się też, dlaczego musiała ona postąpić tak, jak postąpiła, co zmieniło życie ich obu. Zaczyna rozumieć poświęcenie swojej mamy i jej miłość do córki. Annie to kobieta niepewna siebie. Od dziecka brała wszystko do siebie i niechętnie dzieliła się swoimi smutkami. Zresztą nie za bardzo miała się z kim nimi dzielić. Nie otwierała się przed nikim, trzymała dystans. Z mężczyznami również jej się nie układało. Miała przyjaciela, ale ten wyjechał. Po latach spotkała go ponownie. To był przypadek, ale sprawił, że jej życie się odmieniło. W końcu była szczęśliwa. Wypadek i pojawienie się Annie w niebie zmieniło wszystko. Jej szczęście i dobre samopoczucie runęły jak domek z kart. Spotkanie pięciu osób było konieczne, aby kobieta zrozumiała, że to nie ona popełniała błędy. Że wszystko złe, co przydarzyło jej się w życiu, to nie była jej wina. Wreszcie, aby znalazła spokój, którego nie dane jej było zaznać w trakcie jej krótkiego życia.
Oprócz wspomnianego przyjaciela, Annie miała też jedną przyjaciółkę. Cleo była jej najwierniejszą towarzyszką, którą również miała okazję spotkać w niebie. I w tym miejscu brawa dla autora za zamieszczenie w książce tej postaci, jako jednej z osób, które mają dać Annie lekcję. Za pokazanie, że niebo nie istnieje tylko dla ludzi. Cleo dała Annie ważną lekcję, o której nikt z nas nigdy nie powinien zapominać. Jaką, dowiecie się czytając książkę, bo ja i tak już dużo zdradziłam, a po książkę naprawdę warto sięgnąć.
"Osiągniesz spokój dopiero wtedy, gdy pogodzisz się sama ze sobą".
Podoba mi się wizja nieba przedstawiona przez Mitcha Alboma. Jak sam autor wspomina, obraz życia po śmierci, jaki przedstawia w książce, jest tylko jego życzeniem, a nie dogmatem. Do mnie ta wizja nieba przemawia. Uwierzyłam w tę historię, dałam się porwać, zatraciłam się w niej i odżyłam po lekturze. Bo to taka książka, która sprawia, że po jej przeczytaniu czujemy się lepiej. Ważniejsi, bardziej pewni siebie, podbudowani. Podobnie jak pierwsza część, daje nadzieję, otula serce, podnosi na duchu. Wzrusza i skłania do przemyśleń. „Kolejna osoba, którą spotykamy w niebie” to kolejna po „Pięć osób, które spotykamy w niebie” bardzo potrzebna książka. Oryginalna, uniwersalna i piękna. Polecam z całego serca!