„Wyspa...” jest specyficzna. Oscyluje na pograniczu bajki i mitu. To jak wrzucenie zwierząt w tok legendy. Tytułowa wyspa Kociej Mgły unosi się nad wodami Mlecznego Oceanu. Jest piękna i aż zapiera dech w piersiach, a na jej lądzie znajdują się niezwykłe drzewa, które zamiast liści mają sierść; nie rodzą owoców, tylko kolorowe kłębuszki wełny. Kotofagi, mruczące miałczusie marzą o tym, by dotrzeć do tego miejsca. Pusio, Pinio i Lucia – to trójka wybranych, a wyprawa stanowi tą opowieść. Nadchodzi bowiem ten dzień, ten moment, w którym trzeba ruszać. Ale jak im owa podróż we wspólnym gronie minie? A muszę nadmienić, że to zlepek różnych kocich charakterów, a z kotami to nigdy nic nie wiadomo. A tym bardziej z Kotofagami, które dopiero poznajemy.
Ta powieść to według mnie subtelna mieszanka baśni ze starym ludowym przekazem. To też wielowarstwowa i wymagająca książka, która wymusza skupienie i koncentrację. Porusza wyobraźnię, która musi nie dość, że zbudować barwy świat, to wizualizować sobie owe przestrzenie magii różnych światów. Tu nic nie dzieje się bez przyczyny, a każda decyzja, każde słowo, uśmiech, czy smutek mają tu duże znaczenie. Dlatego drugą stroną owej powieści jest śledzenie tła, szukanie tego, co jest nieuchwytne, a co skrzętnie zakreśla w „Wyspie kociej mgły” autorka.
Ale, żeby nie było kolorowo, to przyznam się szczerze, że ta książka od początku to mi się tak różnie podobała. Najpierw zachwyciła, potem emocje znacznie opadły i miałam ją odłożyć, by ów świat koci zostawić. Ale próbując jeszcze dać owej powieści szansę, brnęłam dalej, aż w pewnym momencie znowu wskoczyłam na piękną drogę wijącej się fabuły. Przechodząc przez bramy nowych światów, pokonując trudności i walcząc z sobą samą, przeskakiwałam kłody padające mi niemalże do „łap”. Byłam trzecim kotem u boku Arcykapłanki Lusi, dając sobie imię Nutka. Mruczałam podczas każdego miłego noclegu, stroszyłam sierść przy złu, które czasem pojawiało się w najmniej oczekiwanym momencie.
Ale „Wyspa kociej mgły” to książka nie tyle o bohaterach „futrzakach”, jak ich sobie nazwałam, ale o uczuciach, o emocjach, o duszy i jasności. O tym, co we wnętrzu każdego z nas – i zwierzęcia i człowieka. To historia o tym, jak znaleźć tą właściwą drogę do siebie samego i tego piękna, które jest skryte w sercu. O szukaniu dobra i budzeniu zmysłów. O odkryciu świata, w którym nie emocje rządzą, a właśnie czyste uczucia.
To transformacja siebie i świata, który nas otacza.
I co dorzucę jako perełkę czytelniczą – ilustracje. A na nich kociaki, kolorowi marzyciele, którzy nie pozwalają oderwać od siebie oczu. A to zasługa pani Joanny Gandziarskiej Sułeckiej, która zadbała o każdą kreskę i barwę. To wisienka na torcie spływającym ciemną czekoladą.
A czy muszę na coś uważać? Chyba tylko na jedną rzecz – tu, w tym świecie kolorowych wełnianych kłębuszków rosnących na drzewach muszę uważać na mruczenie. Na wniknięcie w kocią skórę.
dziękuję sztukater