„Kochanie, zabiłam nasze koty” to moje pierwsze spotkanie z Masłowską. Słyszałam o niej wiele i nie kryję tego, że z mieszanymi uczuciami sięgnęłam po jej najnowszą powieść.
„Kochanie, zabiłam nasze koty” to opowieść snuta lekko o Farah, trzydziestoletniej mieszkance metropolii. Oprócz Fa, nie wiedzącej co zrobić ze swoim życiem poznajemy jej przyjaciółkę Joannę. Ale, czy to, co je łączy to na pewno przyjaźń? Farah traktuje Jo z wyższością, czuje się od niej lepsza i ich znajomość powoli umiera śmiercią naturalną, czy też mordowana przez zazdrość i niedowartościowanie Fa, kiedy Joanna wiąże się z dość osobliwym hungarystą- sprzedawcą armatury. Widzimy przemianę głównych bohaterek, a także poznajemy szereg postaci, z których każda jest barwna i intrygująca- spotkaną przypadkowo, zagubioną Go, wspomnianego hungarystę, sąsiada lekomana, oraz… samą Masłowską. Powieść przepleciona jest onirycznymi wizjami bohaterów, które łączą się i mieszają z rzeczywistością.
Książka pełna jest błyskotliwych, acz równie ciętych, uszczypliwych i ironicznych uwag na temat otaczającej nas rzeczywistości, jednak, jak dla mnie, zbyt wiele w niej wyszukanych słów, trudnych i przytoczonych jakby na siłę, a może po to, by podkreślić absurd całości? Powieść jest wielowymiarowa, można odbierać ją na kilka sposobów. Zabawa słowem, znaczeniami, sprawia, że „Kochanie, zabiłam nasze koty” odcina się od innych obyczajówek, wyraźnie lśni na ich tle oryginalną koncepcją, przedstawieniem rzeczywistości i kreacją bohaterów, którzy są żywi, dynamiczni, realistyczni. Brakowało mi od jakiegoś czasu właśnie takiej powieści. Masłowska plastycznym językiem drwi z współczesnego świata, obnaża cechy, które sprawiają, że ludzie szukając szczęścia przestają być sobą, wręcz gubią siebie, drwi z amerykańskiego snu. Duży plus za zapętlenie akcji powieści- cała opowieść zdaje się być realna, a autorka pobudza dodatkowo wyobraźnię Czytelnika poprzez zastosowanie takiego zabiegu.
Powieść, mimo wielu zalet ma niestety także i wady. Tak, jak już wspomniałam, mnogość trudnych, wyszukanych słów sprawia, że ma się wrażenie, że Masłowska próbuje na siłę nadać książce polotu. Także wątek snów jest, jak dla mnie, dość przekombinowany. Może i motyw „wspólnych” snów jest ciekawy, ale zbyt naciągany. Poza tym, ciągłość sennych marzeń też nieco mnie uwierała. Ich dziwność i ciągłe wracanie do nich męczyło mnie i irytowało, zwłaszcza pod koniec, gdzie oniryzm wypiera wręcz rzeczywistość.
Jako, że powieści nie czytałam, a odsłuchałam ją, czuję się w obowiązku podsumować także wydanie. Jakość dźwięku oczywiście wspaniała. Czysty, wyraźny głos lektorki, o ładnym brzmieniu, umilał i ułatwiał słuchanie. Jedyne zastrzeżenie mam co do modulacji głosu, jak dla mnie zbyt teatralnej, przez Dąbrowską. Zdecydowanie bardziej pasowałoby mi, gdyby powieść brzmiała jakby snuta przy kawie historia. Choć, może i teatralny głos podkreślał wyjątkowy charakter powieści? Tak czy inaczej, dobrym pomysłem wydaje mi się, żeby to autorzy byli lektorami swoich książek.
Przyznam, że był to pierwszy odsłuchany przeze mnie audiobook. Prędzej jakoś nie byłam do takiej formy przekonana, jednak okazała się ona dla mnie świetnym rozwiązaniem (często zaniedbuję obowiązki domowe czytając książki, a poza tym miałam ostatnio wątpliwą przyjemność podróżować pociągiem przez pół kraju, co na szczęście mogłam umilić sobie „lekturą”).
Podsumowując, powieść wzbudziła we mnie sprzeczne emocje i zmusiła do tego, bym wysłuchała jej dwukrotnie. Nadal nie wiem, co o niej do końca sądzić. Jest jednocześnie dobra i nieco drażniąca. Z pewnością jednak, „Kochanie, zabiłam nasze koty” nie pozwoli prędko o sobie zapomnieć.
Polecam wszystkim, których nudzą już szablonowe powieści i oklepane, upiększane historie. Na pewno spodoba się też tym, którzy wymagają od książki, aby była „o czymś” oraz zmusiła ich szare komórki do wysiłku.