Znacie te powieści, w których skrzywdzona przez życie kobieta pakuje dobytek i ucieka z miasta na wieś, gdzie zaczyna wieść sielskie życie u boku nowej miłości? A potem żyli długo i szczęśliwie. Poniekąd to właśnie zrobiła Hanka Cudny. Uciekła na wieś, gdzie w dzieciństwie przyjeżdżała z ojcem, przed wspomnieniami o mężu, który wyszedł z domu oknem. Rzuca pisanie dla gazety, zabiera dzieci i przeprowadza się do Świątkowic aby uczyć w tamtejszej szkole angielskiego. I tu właśnie powinna zacząć się sielanka. Ale nic z tych rzeczy. Córka Hanki – Michalina znajduje trupa w stawie, jej syn – Maks zaczyna się dziwnie zachowywać, a po nocach śnią mu się koszmary. Do tego znikają rodzice jednego z uczniów, a koło domu Hanki ciągle ktoś kręci się po nocy. I tak spokojne wiejskie życie powoli zamienia się w koszmar, a Hanka, chcąc rozwiązać zagadkę pakuje się w coraz większe niebezpieczeństwo.
Pierwsze co zwraca uwagę w „Kobiecie bez twarzy” to sposób narracji. Raz z perspektywy matki, raz córki. Jest to dosyć przydatne, ponieważ w myśl zasady, że rodzice zawsze wiedzą najmniej, to właśnie od Michaliny dowiadujemy się wielu przydatnych rzeczy, które rozjaśniają nam niejedną sytuację. Ponad to obserwujemy dziecko, które stara się uporać jakoś m.in. ze śmiercią ojca, zmianą otoczenia, znalezieniem zwłok, matką w depresji i dziwnie zachowującym się bratem. Trochę dużo jak na głowę jednej małej dziewczynki, ale Miśka radzi sobie z tym zadziwiająco dobrze.
Czasami nawet lepiej niż matka. Bo Hanka, pogrążona w depresji myśli tylko o tym, żeby jak najszybciej odbębnić domowe obowiązki i zaszyć się w łóżku z kolejnym kryminałem, uciec w lepszy świat, gdzie wszystko jest proste a winni zawsze zostają ukarani. Zdarza jej się czasem pozbierać i próbuje walczyć o to, żeby Świątkowice były takim miejscem, jakie zapamiętała z dzieciństwa. Bawi się więc w detektywa, prawie nie zauważając, że jej dzieci oddalają się od niej i pakują w kłopoty.
Pani Fryczkowska wykazała się moim zdaniem ogromnym talentem. Sposób w jaki zbudowała napięcie i napisała swoich bohaterów to istne arcydzieło. Uczucia i emocje postaci wręcz wylewają się z kart powieści i udzielają się czytelnikowi od pierwszych stron. A to sprawiło, że musiałam się wręcz zmuszać do odłożenia książki wieczorem, żebym rano w pracy nie wyglądała jak zombie ;)
Ponad to autorka okazuje się świetną obserwatorką, bo sposób, w jaki pokazała polską wieś to istny majstersztyk. Tutaj wszyscy o wszystkich wszystko wiedzą, dzielą się z sąsiadem domowymi wyrobami, zapraszają na herbatę i ciasto, służą dobrą radą i pomocą, a tak naprawdę, za miłymi uśmiechami każdy próbuje ukryć własnego trupa w szafie. Jakież to prawdziwe.
Autorce udało się stworzyć zaskakujący i nieprzewidywalny wątek kryminalny, do tego dodała odrobinę obyczajówki i poruszyła trudne tematy, jakimi są samobójstwa i pedofilia. Moim zdaniem świetnie poradziła sobie z portretem kobiety po przejściach, która po samobójstwie męża stara się stworzyć dzieciom normalny dom. Rys psychologiczny jej bohaterów jest dopracowany pod każdym względem.
Poza tym radzę czytać uważnie, bo każda z poru nic nie znacząca kwestia - która może wydawać się zapychaczem miejsca – w końcu okazuję się dość istotnym szczegółem mającym wpływ na dalsze wydarzenia.
Lubię takie książki, gdzie nie podaje mi się wszystkiego na tacy i mogę trochę pogłówkować. Co akurat w tym przypadku nie na wiele mi się zdało, bo zakończenie zwaliło mnie z nóg. Więcej takich książek w polskiej literaturze poproszę! Polecam każdemu miłośnikowi kryminałów, na pewno się nie zawiedziecie!