Czy istnieje coś takiego jak usprawiedliwione kłamstwo? Czy można kłamać w dobrej wierze, aby chronić najbliższych?
Peter i Leigh stanowią szczęśliwe i udane małżeństwo. On ma własną firmę budowlaną, ona pracuje jako prawnik specjalizujący się w rozwodach. Wspólnie wychowują dzieci ze swoich poprzednich związków. Gdy wyjeżdżają na weekend poza miasto, ich dzieci uczestniczą w wypadku samochodowym. Mało tego, okazuje się, że Kip prowadził pod wpływem alkoholu. Wszystko mogłoby się skończyć na zwykłym upomnieniu, ale niespodziewanie umiera Chrissy. Chłopakowi zostają postanowione zarzuty wypadku ze skutkiem śmiertelnym. Niespodziewanie Kip zmienia wersję, zrzucając całą winę na przyrodnią siostrę. Twierdzi również, że istnieje świadek całego zdarzenia. Ale pomimo nagłośnienia całej sprawy, nikt się nie zgłasza, a Leigh ma coraz większe wątpliwości co do prawdomówności swojego pasierba. Co tak naprawdę wydarzyło się w tamtą letnią noc?
Jest takie tureckie przysłowie, które autorka przytacza nam zaraz na wstępie- "Kłamca woła, że jego dom płonie. Nikt mu nie wierzy". W obliczu takiej sytuacji zostaje postawiony Kip. Jego rodzice ( a w szczególności Leigh) mają w pamięci wszystkie jego wybryki oraz kłamstwa do których uciekał się w przeszłości, więc nie mają pewności, czy tym razem mogą brać jego słowa za pewnik. Peter próbuje się kurczowo trzymać wersji o istnieniu świadka. Tymczasem Leigh, mając wciąż przed oczami idealny obraz swojej córki, od samego początku nie daje temu wiary. Chociaż do tej pory stanowili bardzo zgraną patchorkową rodzinę, pełną nowych braci, matek, ojców, dziadków, cała ta sytuacja stopniowo rozrywa ich od środka. Pojawia się między nimi coraz więcej zgrzytów, żalów, sekretów i niewypowiedzianych słów. Zarówno Peter i Leigh stają po przeciwnych stronach barykady, dając wiarę temu, że akurat to ich dziecko okaże się być niewinne. Ich dom płonie, a oni nie są w stanie nic zaradzić.
"Nasz dom płonie" to również bardzo udane studium żałoby matki po stracie dziecka. Leigh ma wrażenie, że jej życie również skończyło się dzień po wypadku, gdy dostała telefon ze szpitala. Próbuje ponownie odnaleźć się w świecie, gdzie już nie ma jej córki, ale nie jest to łatwe. Dosłownie każda rzecz w domu przywołuje wspomnienia, a gdy tylko ktoś wymienia imię Chrissy, Leigh momentalnie czuje jakby ktoś zgniatał jej serce i pragnie uciec jak najdalej, by tylko nie musieć wysłuchiwać słów pocieszenia. Kistler na przykładzie Leigh pokazuje jak trudne i mozolne jest ponowne budowanie życia po tragicznej śmierci dziecka.
Powieść Bonnie Kistler jest dobrą książką. Ale mogłaby być jeszcze lepszą, gdyby autorka nie zrobiła tutaj szalonego miksu gatunkowego i nie wyjechała pod koniec z quasi sensacyjnym wątkiem, który pasował do całokształtu jak pięść do nosa. Rozumiem, że najwyraźniej intencją Kistler było zrzucenie na czytelnika jakieś bomby, ale wyszła akcja jak z filmów z Seagalem, brakowało tylko pościgów i wybuchów. Zakradło się tutaj również nieco zbędnych opisów, nierównomiernie rozłożone tempo akcji, przez co czasem wieje nudą oraz pourywane wątki, niemniej, gorąco wam tę książkę polecam. "Nasz dom płonie" nie tylko porusza dość rzadki w literaturze temat rodziny patchorkowej. To również bardzo przejmująca historia o traumie i radzeniu sobie z żałobą po odejściu ukochanej osoby. O silnych, ale jednocześnie skomplikowanych więzach rodzinnych, ale również o tym, że można tworzyć szczęśliwą i kochającą się rodzinę nawet gdy nie łączy nas wspólna krew. Zdecydowanie warto przymknąć oko na kilka wad i sięgnąć po "Nasz dom płonie".