Ktoś morduje Marię Koponen, usadawiając ją do śmierci przy stole i strojąc w piękną, czarną suknię. Kobieta jest pierwszą z wielu ofiar. Szybko okazuje się, że śmierć Marii ma swój pierwowzór w jednej z książek jej męża, Rogera Koponena. Kolejne zbrodnie również powiązane są z jego twórczością, wszystkie je łączy jeszcze motyw polowania na czarownice. Śledztwo przejmuje Jessica Niemi i rozpoczyna się polowanie na mordercę. A może na morderców?
Głównym walorem tej książki jest pomysł – interesująca historia i tkwiący w niej potencjał. Opowiedziana dodatkowo w czasie teraźniejszym, co powoduje, że czyta się ją będąc w ciągłym niepokoju. W trakcie lektury rodzą się pewne przypuszczenia i podejrzenia, ale trzeba przyznać, że rozwiązanie jest zaskakujące i – jakby to powiedzieć – szersze, niż się spodziewamy. To także oczywisty plus.
Powieść czyta się szybko (rozdziały są krótkie) – powiedziałabym, że za szybko. Akcja idzie naprzód błyskawicznie. Rzutuje to na postrzeganie zawodników rozgrywających ten mecz. Lubię czuć chemię do bohaterów książek, które czytam. Albo lubię ich nie lubić. Mieć jakieś emocje w związku z nimi. Wiązać się z postaciami. Czasami czuje się to od razu, innym razem przychodzi to po iluś stronach, a niekiedy nie przychodzi wcale. Wierny czytelnik przedstawia bohaterów, którzy wg mnie lokują się w tej ostatniej kategorii, a to dlatego, że człowiek nie ma czasu jakoś się do nich ustosunkować. Z wyjątkiem Ernego Miksona, który nieco przypominał mi Kurta Wallandera – żaden z bohaterów nie przyciągnął mojej uwagi na dłużej i nie sprawił, że się bardziej nim zainteresowałam. Erne jest przełożonym Jessici, jej przyjacielem, mentorem, kimś bliskim jak ojciec. Pomijając więc jego, jakbym patrzyła na grupę osób będących cały czas w ruchu – tak, że na nikim nie można skupić uwagi. Nawet Jessica, o której dowiadujemy się najwięcej i która ma oczywiście swoje tajemnice (niekoniecznie takie, jakich byśmy stereotypowo oczekiwali) nie zdobyła mojej wielkiej sympatii. Antypatii zresztą też nie. Dodać jeszcze należy, że poznajemy tu historię romansu Jessici sprzed lat, zbyt ckliwą i przesłodzoną, mającą chyba udowodnić, że nawet dzielna i twarda pani policjantka miała za młodu chwile słabości i cel, który każda kobieta ma przynajmniej raz w życiu, dopóki się nie zorientuje, że jest on nie do zrealizowania: zmienić ukochanego mężczyznę.
Językowo, proszę państwa, też tak sobie. Choć to może być akurat efekt tłumaczenia (nie mam porównania, nie czytałam innej książki przełożonej przez tłumaczkę Wiernego czytelnika) czy niedbałej korekty. W każdym razie wyjątkowo często zwraca się uwagę w tej powieści na kłykcie i opuszki palców, a repertuar przekleństw używanych przez policjantów jest zaskakująco ubogi. Jedno i drugie bardzo irytujące. Rzadko zdarzają się zdania celne czy dowcipne, język niczym szczególnym się nie wyróżnia, momentami jest nawet toporny.
Zdaję sobie sprawę, że nie wszystko w tej recenzji brzmi jak sensowny argument. Choćby odbiór bohaterów powodowany jest tylko moimi odczuciami, których nie musicie brać pod uwagę. W tej książce coś niewątpliwie jest i jeśli ktoś szuka ciekawej kryminalnej historii, to ją tu znajdzie. Ale czegoś też nie tu nie ma. To trochę książka bez duszy. Bez fińskiej duszy. Jak szkolne wypracowanie, może nawet po poprawkach nadające się na konkurs wyższego szczebla – i tyle. Rzemieślnicza robota. Ktoś powie, że w zalewie pseudoliterackiego badziewia to i tak sukces – i pewnie będzie miał rację. Ale ja nic bym nie straciła, nie czytając tej historii. We mnie Max Seeck wiernego czytelnika nie znajdzie.