Scottie Pippen. Bez krycia recenzja

To była najbardziej oczekiwana biografia sportowca, na jaką czekałem. Bohater książki, Scottie Pippen, bardzo długo zwlekał, by dojrzeć do tego, że spisał swoje, jakże ciekawe życie, nie tylko na niwie koszykówki NBA, ale też przez dzieciństwo, przez wiele trudnych sytuacji życiowych. Kim był Scottie Maurice Pippen, pewnie wielu zapyta?

Urodził się 25 września w 1965 roku w Hamburgu. Oczywiście nie tym niemieckim, ale w stanie Arkansas w Stanach Zjednoczonych. Jeśli kto interesował się koszykówką lat. 80, 90. i początkowych lat od 2000 do 2004, wie, że ten niesamowity zawodnik zdobył sześciokrotnie z Chicago Bulls Mistrzostwo NBA, w ciągu ośmiu lat! Nie sposób przypomnieć całej kariery amerykańskiego koszykarza, tak jak nie sposób, by opisać w recenzji jego prywatnego w życia, o którym mowa szczególnie w początkowej części autobiografii.

Dla mnie, wielkiego fana Chicago Bulls w przeszłości, oglądanie spotkań, a przede wszystkim Michaela Jordana i Scottie'go Pippena, było czymś kosmicznym, na takim poziomie sportowym, jakiego nie widziałem w innych konkurencjach sportowych, a ja naprawdę śledzę wiele dyscyplin. MJ zdominował ligę. O nim przeczytałem już chyba wszystko, co na polskim rynku. Pippen otworzył się przed swoimi fanami dopiero teraz. A to dlatego, że nie mógł się zgodzić z narracją filmu "Last dance", gdzie, jak twierdzi, wiele jest spraw, które dotyczyły innych koszykarzy z zespołu, zostały znacznie umniejszone, niż miało to miejsce w rzeczywistości. Nie byłoby Jordana bez Pippena, bez Horace'a Granta, bez Steva Carra, czy innych. Koszykówka to gra zespołowa! A Jordan na początku przygody z NBA pragnął mistrzowski pierścień zdobyć sam:

Jeśli chcecie przypomnieć sobie tamte czasy ze strony innego koszykarza, nie mniej ważnego dla historii Byków, koniecznie musicie przeczytać niniejszą lekturę. Mnie porwała ona w magiczną podróż, do tych wielu zarwanych, nieprzespanych nocy. Do emocji, które towarzyszyły każdej sekundzie w każdej kwarcie. Do oglądania idoli grających albo w czerwonych koszulkach, albo w białych. Nie spełniło się tylko jedno moje marzenie. Nie obejrzałem Bullsów na żywo... I na koniec anegdotka, którą wypowiedział Ron Harper, jeden z zawodników z drugiej dynastii zespołu"

Nie tak dawno rekord Bulls został pobity przez Golden State Warriors. Jednak ci nie potrafili pójść za ciosem i w finale przegrali z Cleveland Cavaliers.