Izabela Janiszewska ma bardzo dobry warsztat pisarski. To jest taki najbardziej podstawowy wniosek, który można wyciągnąć z lektury tej powieści. Całość czyta się przyjemnie, z zainteresowaniem, lektura wciąga i daje czytelnikowi bardzo wiele satysfakcji. I rozpoczynam tę recenzję od takiego właśnie stwierdzenia nie przez przypadek. Otóż po tym, gdy otworzyłem tę książkę pierwsze, co odczułem to właśnie wrażenie, że autorce bardzo, ale to naprawdę bardzo zależy, by przekonać mnie, że jest warsztatowo świetna. Że umie pisać, tworzyć fabułę. Weźmy drugą scenę, tę w której po raz pierwszy pojawia się narracja pierwszoosobowa. Czy tylko ja czułem, że pisarka staje na głowie, by udowodnić mi, jaka to jest sprawna? "Nie mówię wprost, co się zaraz stanie, ale wszyscy tak jasno czujecie, co się zaraz stanie i patrzcie jak mi to dobrze wychodzi"? Trochę mnie to aż śmieszyło, "pani Izo, niech już się pani tak bardzo nie stara" myślałem sobie :) Ale nie, z perspektywy całości widzę, że autorka jest po prostu dobra i tyle, zatem to na początku (bo takich scen było tam na początku więcej) to nie było szarżowanie czy próba udowodnienia czegoś komukolwiek, ale po prostu przejaw talentu popartego ciężką pracą. Tak jak zaczynając lekturę mogłem uznać takie zabiegi za w jakiejś tam części zabawne, tak po tym, gdy zobaczyłem, jak Janiszewska rozłożyła w całym tekście ładunek emocjonalny, jak sprawnie tworzyła poszczególne sceny, muszę przyznać, że byłby to tylko złośliwy śmiech. Nie ma nic złego w tym, że bardzo zdolny autor bardzo się stara, zwłaszcza na początku powieści, skoro ów początek ma zainteresować i wciągnąć czytelnika, tyle.
Trzymając się jeszcze kwestii tej warsztatowej (no i mamy słówko, które sponsoruje tę recenzję :) ) sprawności pisarki warto zatrzymać się na pewnej sprawie. Na tym mianowicie, jak wygląda taka najbardziej fundamentalna struktura tej powieści. Konkretnie zaś na tym, pod jak wieloma względami ten tekst został uproszczony :) Śmieszkowanie narratorów (tak, liczba mnoga, to kolejny już polski kryminał w którym zastosowano metodę przeplatania się narracji pierwszo i trzecioosobowej), cliffhangery pod koniec rozdziałów, różne punkty widzenia na tę samą sytuację - wszystkie te jakże dobrze znane fanom literatury popularnej sztuczki zostały tu nie tyle nawet bardzo ograniczone, ile po prostu totalnie wyeliminowane. Nie ma ich - zwyczajnie. A mimo to czyta się błyskawicznie i chce się do tego czytania wracać. Zwłaszcza ten brak podkręceń akcji pod koniec rozdziałów wręcz kontrastował mi z przyjemnością i, muszę tu ten element wyodrębnić, z szybkością, z jaką przeczytałem tę powieść. Ha, jak widać da się, jak widać można napisać bardzo wciągający kryminał bez takiej, powszechnie stosowanej, zagrywki :)
Dobra, to teraz żeby nie było tak słodko trochę krytyki :) Czy tylko ja mam wrażenie, że wszystkiego w tej książce było trochę za dużo? Niby fabuła powieści jest bardzo liniowa (tak, piszę to świadomie, wiem, że są dwa plany czasowe) ale mimo to miałem wrażenie, że niektóre rzeczy są w tym tekście jakoś tak upchane, jakby pisarka postanowiła sobie, że muszą się w nim znaleźć, choćby i wyszło to na siłę. Jest to o tyle dziwne, że generalnie historia, choć bardzo dobra, zdaje się z kolei trochę przesypywać nam się przez palce, akcja jest czasem zbyt szybka. Tak, to pisarski paradoks. Popatrzcie choćby jak szybko kończy się wątek listów od matki i jak bardzo niczemu w sumie służył. Tyczy to zresztą generalnie motywu kontaktów głównej bohaterki z ojcem i jej przeszłości - za dużo tego pisarka dała po prostu. To nagromadzenie tak rzucało mi się w oczy, że odniosłem wręcz w pewnym momencie wrażenie, że powieść miała w pierwotnym zamyśle autorki opowiadać o czym innym i koncepcja zmieniła się Janiszewskiej podczas pisania. I do teraz nie jestem pewny, że tak nie było, serio. Że na początku skala tego, jak główna bohaterka została oszukana i jak wieloma tajemnicami otoczona jest jej młodość miała być o wiele większa. Owszem, można to uznać na pewne warsztatowe (hehe) potknięcie pisarki.
Swoją drogą ten napis na okładce, tuż pod tytułem, "Wystarczy jedno kłamstwo, by zwątpić we wszystkie prawdy", luźno przecież związany z akcją książki, jeszcze mnie w tym wrażeniu utwierdza.
Potem jeszcze tak miałem z kilkoma rzeczami, pojawiały się, były nader sprawnie napisane i znikały (choćby kwestia domu pogrzebowego, dokładniej pisać nie mogę, bo to niespoilerowa recenzja). Dalej - pamiętacie jak powyżej chwaliłem to jak pisarka "sprawnie tworzyła poszczególne sceny"? Celowo wspomniałem wtedy tylko o scenach, nie dodając wzmianki o równie sprawnie rozpisanych postaciach. Tu było już gorzej, motywacja często kulała, psychologicznie było tak sobie, umiejscowienie bohaterów w realiach również szwankowało. Sceny - super, postacie - nieco gorzej, sorry, ale taka jest prawda. Pisałem też o braku śmieszkowania narratorów. Nie było go, ale już oparte na podwórkowej psychologii analizy się zdarzały, podwórkowe filozofowanie podobnie.
Ale to tylko wyjątki od zasady. Moje pierwsze spotkanie w twórczością pani Izabeli Janiszewskiej idzie zdecydowanie na plus, głównie dzięki temu, jak po prostu dobrze zostało to wszystko rozpisane (no, od pewnego momentu :) ). W ogóle w trakcie lektury myślałem sobie, że jeżeli mielibyśmy jeden polski kryminał przetłumaczyć na różne języki i pokazać światu, to jak najbardziej mógłby to być ten - porusza uniwersalne kwestie, wciąga i zachęca do lepszego poznania naszej literatury popularnej.
Tak, owszem, jestem #teamjaniszewska :)