Remigiusz Mróz bardzo dobrze radzi sobie z konstruowaniem postaci. Tak, to wiadomo od dawna, ja sam nawet w moich najbardziej krytycznych względem tego pisarza recenzjach akurat to mu oddawałem - ich tworzenie wychodziło mu prawie zawsze. A ten tekst zaczynam od takiego właśnie stwierdzenia też nie przez przypadek, po prostu uważam, że jest ono bardzo ważne w kontekście akurat tej powieści - po prostu w niej w jakimś stopniu pisarz ten stawia w tym względzie kropkę nad i. Totalnie na luzie (przynajmniej tak to dla czytelnika wygląda, a chyba o taki właśnie efekt chodzi :) ), totalnie bez silenia się, Mróz tworzy sobie grupkę ludzi, z którymi jesteśmy i chcemy być, które czujemy, z którymi możemy się utożsamiać, którym kibicujemy. Nie musi już dodawać im szczególnych cech tak intensywnie (nie mówię, że to, że do tej pory często dodawał je w taki właśnie sposób to z definicji źle, choć w jakiejś tam części może tak), jak dodawał je Chyłce, Forstowi, Osicy czy Milenie H. Po prostu są i nikt nie może im zarzucić braku literackiej wiarygodności. Zresztą mam wrażenie, że sam autor po trosze zdawał sobie sprawę z tego, że ta powieść stawia w tym względzie ową kropkę nad i - pod koniec jeden z bohaterów sam się (czy raczej to, jak był przez całą książkę odbierany) definiuje. I my właśnie to łapiemy - nie było nigdzie wprost powiedziane, że on taki jest, w żadnym prawie stopniu, ale odruchowo przyjęliśmy, że on taki jest.
Co najwyżej może nas rozbawić, jak intensywnie autor dawał wcześniej pewne znaki co do tego bohatera. Ale też w sumie niekoniecznie :)
Tak, panie Mróz, pod tym względem jest pan naprawdę dobry :)
Tyle jednoznacznego chwalenia, teraz będzie... nieco mniej jednoznaczne chwalenie tej naprawdę niezłej powieści :) Zacznijmy może od czegoś trochę mniej ważnego, gdy idzie o ten tekst - od tego, jak opisano upadek cywilizacji, załamanie się struktur państwowych, wywołane niepowstrzymaną epidemią. "Projekt Riese" jest wszakże po części i o tym. Powiem tak: tak długo, jak Najpłodniejszy opisywał ów upadek z punktu widzenia władz, żołnierzy, tych, którzy widzą go niejako od wewnątrz, tak długo było naprawdę fajnie. Czułem tę agonię, to pogrążanie się świata w kryzysie, czułem bezsilność ludzi, którzy jeszcze starają się coś ratować. To zresztą ogólnie ciekawe - właściwie przez całą powieść, gdy widzieliśmy interakcje oficjeli czy żołnierzy, narracja wychodziła Najpłodniejszemu tak, że bawiłem się (trochę zabawnie używać tego akurat słowa w tym kontekście, no, ale umówmy się, wszyscy lubimy makabrę :) ) świetnie. Niestety, autor dość szybko porzucił ten punkt widzenia i zaczął nam serwować obrazy zdziczałych band rabujących domy i gwałcących niewiasty. Banalnie, nieodkrywczo, co najwyżej poprawnie. To mieliśmy już setki razy w literaturze, Mróz, odniosłem przynajmniej takie wrażenie, nawet nie starał się dodać tu coś od siebie. Sceny, które widzimy oczami oficjeli też może nie były megaodkrywcze, ale naprawdę, ale to naprawdę sprawnie zrobione. Sceny z tymi hordami - nie, zwyczajnie nie.
Okej, to był jednak ten trochę mniej ważny aspekt tej powieści. Przejdźmy teraz do tego, co stanowi clue "Projektu Riese", do zagadnienia linii czasu i alternatywnych rzeczywistości. I gdy idzie o to, odniosłem po części odwrotne wrażenie. Bardzo długo było mocno tak sobie. "Istnieją linie czasu, są różne, każda nasza decyzja powoduje rozszczepienie blebleble", zdawał się powtarzać mi Najpłodniejszy. Okej, tylko, że to też już setki razy widzieliśmy, w literaturze i w kinie, i bardzo trudno przedstawić to tak, by jeszcze robiło na kimkolwiek wrażenie. I znów - wydaje mi się, że sam pisarz czuł, że idzie mu w tym względzie nie najlepiej, że wychodzi to cokolwiek bez fajerwerków. I właśnie dlatego zdecydował się w pewnym momencie na ten super fajerwerk związany z pewną osobą :) Na podział na świat, w którym ta osoba jest, istnieje, jest jego częścią i tan, w którym jej nie ma ale za to jest to, co może być, gdy jej nie ma. Haha, widzicie, muszę tak pisać, urok niespoilerowej recenzji :) Manewr był bardzo ryzykowny, bo to się mogło skończyć literacką katastrofą. To się mogło skończyć czymś tak niestrawnym dla czytelnika, że szok. Mróz zaryzykował i... odniósł pełen sukces :) Autentycznie miałem mętlik w głowie (ale taki kontrolowany i w pełni przyjemny :) ) w trakcie lektury, autentycznie czułem, że to jest coś nowego i odkrywczego, gdy idzie o opisywanie problemu multiwersum. Ryzyko literackie czasem się opłaca, ta powieść jest moim zdaniem dobrym tego dowodem.
Co jeszcze mogę pochwalić, to rozrzedzenie Remkowego popisywania się. Znowuż - wspominałem o tym nieraz, postacie kreowane przez Najpłodniejszego kochają szpanować intelektem (ciekawe, czyjej miłości do podobnego szpanowania jest to funkcja, hmmm? :) ). Wiedzą, informacjami, tym, jak dobrze orientują się we współczesnym świecie, jak dużo ciekawostek na dowolny temat mogą nam podać. Tu to zjawisko ma oczywiście miejsce, ale ze względu na specyfikę powieści, natrafianie przez naszych bohaterów na coraz to nowe światy, po części też na fakt, że naprawdę sporo postaci zostało tu dopuszczonych do głosu, popisywanie to zostało niejako "rozsmarowane" na całą powieść. Nie jest tak, że jedna tylko Milena (no, ciekawe, czemu już drugi raz o niej tu wspominam ;) ) z jednym tylko Patrykiem wiedzą wszystko o wszystkim, wielu spośród bohaterów coś podrzuca. I w tej formie jest to nawet znośne, znośniejsze (lub po prostu "jeszcze fajniejsze", jeśli się lubi takie wstawki, ja w sumie też w miarę lubię przecież) niż poprzednio. Kolejny plusik dla tej książki :)
Przejdźmy teraz do kwestii struktury powieści. Niewątpliwie można jej postawić zarzut, że jest bardzo niedorobiona. To zresztą nie najlepsze słowo, powiedziałbym może, hmmm, "rozchwiana". Mimo sporej objętości tak naprawdę mało się dowiadujemy o świecie, w którym to się dzieje, mało wiemy o jego mechanizmach, mało je rozumiemy (że też w ogóle nikt z postaci nie zastanowił się nad tym, jakim cudem rodzice wiadomego bohatera wiedzieli o pandemii na długo przed nią). I, szczerze, nie wiem, w jakim stopniu jest to odbicie tego po prostu, jaki ten wszechświat jest, czy to powieściowe rozchwianie ma korespondować z wewnętrznym rozchwianiem multiwersum. Jeśli tak, to super, dobrze świadczy to o talentach Najpłodniejszego, ale, szczerze, niespecjalnie to czułem. Raczej, cóż, myślał już o kolejnym, "wyjaśniającym" tomie :) Ciekawe, z kolei, czy jest z tym związany fakt, że Remek jednoznacznie zarzucił zasadę "jeden rozdział - widzimy punkt widzenia jednej postaci", której ostatnio tak bardzo starał się trzymać. Bo jej porzucenie (chyba jednak świadome) też temu rozchwianiu służy.
Dodajmy na szybko - wątki historiozoficzne, wplecione pod koniec w dialogi bohaterów, zrobione były sprawnie i tylko sprawnie. Może nawet nader sprawnie i tylko nader sprawnie :) Czyli - może bez geniuszu, ale jakoś tam poruszały.
Cóż, wiele pytań i dla czytelnika i dla postaci :) Wiele pytań o dobrą powieść popularną, którą per saldo mogę polecić :)
PS: Ale Remek mógł bardziej bezpośrednio zacząć sobie robić jaja z samego siebie w pewnej chwili. Facet na pewno ma dystans do siebie, na pewno ma poczucie humoru na własny temat, nie wiem, czemu w tak małym stopniu wykorzystał okazję, by to pokazać we wiadomym momencie powieści ;/