Czy kojarzycie film „Tajemnica Brokeback Mountain”? Tak to ta słynna homoseksualna historia miłosna. Analizując ją większość widzów skupiła się na postaciach granych przez Heatha Ledgera i Jake'a Gyllenhaala. Natomiast w jednej z dyskusji na popularnym portalu filmowym padło pytanie, o to co przeżywały żony głównych bohaterów. Powieść, o której chcę wam opowiedzieć porusza inny temat, bo transpłciowości, ale jest napisana właśnie z perspektywy partnerki. Rozpaczliwe są słowa narratorki w książce „Zanim mój mąż zniknie”: „Po raz pierwszy myślę, że między nami pojawiła się inna kobieta”[1], bo ci ludzie ciągle się kochają. Jak wielka musi być ta miłość, że mąż zdecydował się otworzyć przez żoną, iż czuje się kobietą? Jak silne musi być to uczucie, że ona postanowiła wspierać go w jego metamorfozie? Jakie to musi być dla niej bolesne, kiedy z dnia na dzień kochana osoba staje się kimś innym. Znika, rozpada się kawałek po kawałku.
Myślę, że ta kobieca perspektywa jest dość oryginalnym spojrzeniem na poruszaną tematykę. W klasycznym ujęciu to mąż byłby bohaterem i chciałby opowiedzieć czytelnikom o swojej przemianie. Przybliżyć to, jak źle czuje się w swoim ciele. Selja Ahava nie powiela tego schematu. Oddaje pałeczkę komuś, kogo problem dotyka pośrednio, co nie znaczy marginalnie. Mówi o emocjach, z którymi muszą uporać się najbliżsi.
Selja Ahava kreuje tolerancyjną bohaterkę. I jej, i nam wydaje się, że „weźmie na klatę” wyznanie męża. Bardzo się stara. Chce być z nim, chce mu pomóc, jednak każdego dnia dostrzega coraz więcej obcego człowieka. Kogoś z kim nie ma wspólnych wspomnień, z kim nie łączy ją relacja. Drobne rzeczy potrafią sprawić, że się rozklei, są próbą jej wytrzymałości. Jak sama mówi: „(…) od słoiczka kremu zaczyna się moje rozciąganie. Zmieniam się w gumkę recepturkę. Każdy dzień testuje mnie nieco bardziej”[2]. I właśnie z tych nieco chaotycznych wspomnień, opisów zwykłych czynności wyłania się wręcz rozdzierająca dawka emocji.
Słuchajcie, to jak Selja Ahava pisze to jest mistrzostwo świata. Jak ona dobiera sceny, aby uzyskać pożądany efekt – magia. To stan psychiczny, głębokie przeżycia narratorki są clou powieści „Zanim mój mąż zniknie” i aby je ukazać trzeba było popatrzeć na jej postacie w najbardziej intymnych momentach. Ową intymność nieco zaburzały mi fragmenty o Krzysztofie Kolumbie. Rozumiem intencje autorki. Analogie z podróżą w nieznane, ale nie przekonuje mnie ona. To nie Kolumb jest tu bohaterem, a kobieta, która musi uporać się ze stratą.
„Był mężczyzną, żyła w nim kobieta.
On umarł, ona zaczęła się rodzić”[3].
Czy Polska jest gotowa na tego typu powieść? Mam wrażenie, że nawet jeżeli ktoś nie miał kontaktu z osobą transpłciową ma jakieś zdanie na ten temat. Czy taka perspektywa pomoże w szerzeniu tolerancji? Trudno powiedzieć. Wiem natomiast, że książka jest wybitna. Jeżeli nawet zamażą się konkretne sceny, zapamiętamy emocjonalny chaos, jakiego doświadczyła główna bohaterka. A to jak Selija Ahaven uzyskała taki efekt to – powtórzę się, ale po prostu muszę – mistrzostwo świata. Kochani, oto – pod każdym względem – wyjątkowy wyciskacz łez.
[1] Selja Ahava, „Zanim mój mąż zniknie”, przeł. Justyna Polanowska, Aleksandra Wróblewska, wyd. Relacja, Warszawa 2024, s. 38.
[2] Tamże, s. 14.
[3] Tamże, s. 68.