Anna Peplińska na rynku wydawniczym zadebiutowała na początku sierpnia powieścią „Karczowiska”. Autorka od 1980 roku mieszka w Elblągu, przez lata pracowała jako pielęgniarka. Wychowała dwoje dzieci. Jej pasją jest pisanie. Swoją poezję i prozę publikuje na portalach literackich, zdobywa nagrody. Jak sama przyznaje jej dorobek literacki jest niewielki. Przed „Karczowiskami” samodzielnie wydała tomik wierszy i mniejszą prozatorską formę „Poletko”.
Anna Peplińska w „Karczowiskach” przedstawia świat z punktu widzenia wrażliwej pielęgniarki- Gosi, która jest skłonna do niebywałych poświęceń. Mimo, że wiele lat przepracowała z chorymi, niedołężnymi pacjentami zakładów pielęgnacyjno- opiekuńczych nie straciła swojego ciepła i troski o innych. Przeciwnie jeszcze bardziej angażuje się w pomoc swoim podopiecznym. Nie zniechęca się wszechobecną znieczulicą. Walczy z przedmiotowym traktowaniem osób, które nie mogą się głośno sprzeciwić złemu traktowaniu.
To co najbardziej boli kiedy czyta się „Karczowiska” to brak zrozumienia dla osób chorych nie tylko ze strony zwykłych ludzi, ale i sióstr zakonnych, które powinny wręcz prezentować zgoła odmienny stosunek niż ten przedstawiony w powieści.
„Karczowiska” to nie tylko historia Gosi, ale też sześcioletniego Kajtka żywionego przez sondę, Karolki z wodogłowiem czy pani Basia, która wyparła fakt amputacji kończyn.
Tak naprawdę „Karczowiska” to poruszające studium ludzkich emocji, pokazujące, że warto walczyć do końca o to co się wierzy.
Mimo specjalistycznych wyrażeń, książkę czyta się jednym tchem. Każdy rozdział daje do myślenia, zmusza do zastanowienia się nad swoim życiem. Nie da się ukryć, że Anna Peplińska sięgnęła po bardzo trudny temat. Współcześnie ludzie nie lubią mówić o niepełnosprawności, kalectwie czy upośledzeniu umysłowym. Zakłady pielęgnacyjno- opiekuńcze to temat tabu. Mało kto wie jak wygląda tam życie, kto tam pracuje i czy wykonuje swoje obowiązki zgodnie z sumieniem.
Warto zwrócić uwagę na lekkość języka autorki i znajomość tematu. Moim zdaniem nie jest to fikcja literacka, ale prawdziwa historia. Wobec tej książki nie można przejść obojętnie. Polecam ją wszystkim czytelnikom tym wrażliwym i mniej też. Bez względu na wiek warto przeczytać powieść, która daje nadzieję na lepsze jutro. Pozwala wierzyć, że znieczulica społeczna nie dotarła jeszcze do wszystkich serc.
Na koniec przytoczę słowa autorki, które być może pozwolą na lepsze zrozumienie sensu powieści. „Zainspirowana przez życie i osobiste zdarzenia przelałam na papier to, co we mnie od dłuższego czasu drzemało. Piszę o zakładach pielęgnacyjno-opiekuńczych, domach spokojnej starości. Jedną z pracownic jest tam pielęgniarka Małgosia, kobieta tuż przed emeryturą. Czuje się spełniona w tym, co robi, a etyka zawodowa determinuje jej postępowanie. Nie sprzeniewierza się sobie, dzięki czemu nie ma poczucia winy, trwa. Pozostaje wolna i do końca oddana ludziom, którzy z powodu swojej niedołężności bądź kalectwa zostali zepchnięci w kąt; skazani na osoby, które często nie są w stanie zaoferować im niczego więcej prócz czysto konsumpcyjnego podejścia do swojego zawodu. Oni przychodzą po prostu do pracy. Tymczasem ich podopieczni całym swoim jestestwem krzyczą i protestują, żebrzą o namiastkę miłości, nadziei, godnego traktowania. Są tam dzieci głęboko upośledzone, wprasowane w swoje dożywotnie łóżeczka, są staruszkowie buntujący się przeciw „szczęśliwym” domom.”