Czasem mam wrażenie, że żyję w prawdziwej dżungli gdzie na każdym kroku muszę uważać by nie zostać pożarta przez drugiego człowieka. Człowieka, który choć nie posiada potężnych kłów, czy długich ostrych pazurów, jak dzikie zwierzę, potrafi rozszarpać bliźniego atakując jego wnętrze. Rany psychiczne są po stokroć boleśniejsze i goją się zdecydowanie dłużej niż rany fizyczne. Dlaczego więc tak często ranimy drugą osobę? Hejtujemy. Oceniamy niesprawiedliwe niejednokrotnie ukrywając własne niedoskonałości. W imię czego to wszystko? Podbudowania własnej wartości? Przypodobania się ogółowi? Przecież nie ma ludzi idealnych. Nie łatwiej byłoby wspierać się nawzajem?
Ten nieco przydługi wstęp jest wynikiem moich przemyśleń po lekturze „Kanibala” Pauliny Zaleckiej.
Aria Simons podczas odbywania wolontariatu w domu dziecka, w którym de facto sama się wychowała, zaprzyjaźnia się z kilkuletnią Emmą. Nawiązuje się między nimi silna więź i Aria postanawia zrobić wszystko by otrzymać prawa do opieki nad dziewczynką. Warunkiem adopcji oprócz posiadania mieszkania jest też stała praca. W tym celu kobieta postanawia postarać się o etat w opiece społecznej. To czy Aria dostanie tę pracę zadecyduje pomyślność wyznaczonego jej zadania. Kobieta musi zbliżyć się i zdobyć zaufanie jednego z podopiecznych ośrodka, mężczyzny samotnie mieszkającego w środku lasu... Kim jest i jaką przeszłość skrywa naznaczony bliznami mężczyzna zwany Kanibalem? Czy Aria będzie w stanie pomóc mu wyjść z cienia, w którym ukrywa się od lat?
Książkę rozpoczyna prolog tak mocny, że z niedowierzania szeroko otworzyłam oczy i pomyślałam: „No Zalecka jak ty tak zaczynasz historię to ja aż boję się pomyśleć co będzie dalej.” Dalej owszem było ciekawie i emocjonująco ale zdecydowanie łagodniej. Przyznaję, że tak mocne wejście nastawiło mnie na coś zupełnie innego niż to co dostałam później. Jednak czytając tę książkę i coraz bardziej zagłębiając się w historię Arii i Cadena zrozumiałam coś ważnego. Autorce nie chodziło o to by dać nam kolejnego niegrzecznego chłopca, nad którym będą rozpływać się serca czytelniczek (dobra, to też 🙈), ale o pewne przesłanie jakie Kanibal niesie.
„Caden nie jest dzikusem. Określiłabym go raczej jako introwertyka, który popadł zbytnio w samotność”.
Takich ludzi jak Aria, na tym trawionym znieczulicą świecie potrzeba więcej. Dziewczyna, która nie miała w życiu lekko i być może to wszystko przez co musiała przejść nauczyło ją doceniać każdą chwilę i wypełniło jej serce empatią, a może Aria z natury jest osobą dobrą i życzliwą. Jako jedyna spojrzała na Cadena nie oceniając go. Wejrzała w jego wnętrze, w duszę. Zapukała do serca. Od samego początku mężczyzna ten działał na nią inaczej niż na większość ludzi. Nie bała się go, a wręcz przeciwnie fascynował ją.
Caden przeszedł przez piekło. I choć wspomnienia przeszłości nadal bolą to pogodził się z nią. Zwalczył traumę, a unikanie ludzi i prowadzenie pustelniczego trybu życia to jego wybór. Tak jest mu łatwiej. W ten sposób nie naraża się na ciekawskie, pełne strachu, odrazy lub współczucia spojrzenia. W momencie, gdy postanawia opuścić swoją strefę komfortu jest już gotowy zmierzyć się ze wszystkimi atakami na jego osobę. Jakie jest jego zdziwienie kiedy okazuje się że nie wszyscy uważają go za potwora. Caden ma wielkie serce o czym możecie przekonać się sami sięgając po tę książkę.
Jedyne do czego mogę się przyczepić to zbyt dynamicznie rozwijająca się relacja między Arią a Cadenem. Miłość od pierwszego wejrzenia? Jak najbardziej, tak. Wierzę, że takowa istnieje. Jednak przez to, że sytuacja uczuciowa rozwijała się dynamicznie zabrakło mi w niej jakiejś iskry, przysłowiowej chemii, magnetyzmu.
Ale pomijając już tę kwestię to powiem wam, że czytało mi się „Kanibala” znakomicie. Wciągnęła mnie ta historia i dała sporo do myślenia. Już nie mogę się doczekać kolejnej części, w której główne skrzypce grać ma Hunter. 😍
Gorąco polecam wam tę książkę ❤️