Czasem dobrze jest spojrzeć na zjawisko własnej codzienności z oddali, a do tego zachowane, jakby w formalinie, w konkretnym typie przekazu, który da się prześledzić spójnie w skali stuleci. Katolicyzm w Polsce stanowi utrwalony element zmienności państwowości, narodu, społeczno-etnicznych uwarunkowań. Amerykański historyk z polskimi korzeniami Brian Porter-Szűcs postanowił prześledzić kazania, listy do wiernych, publiczne wystąpienia, prasę katolicką od końca XVIII wieku, by sformułować kilka wniosków odkłamujących mity czy uproszczenia, które deformują fakty. „Wiara i ojczyzna. Katolicyzm, nowoczesność i Polska” powstała z wewnętrznego przekonania autora, że polski katolicyzm nie jest tak monolityczny, tak spójny z modelem narodowej tożsamości, jak wynika z dominującego przekazu. Chociażby literatura, poczynając od romantyzmu, nakarmiła nas w edukacyjnym reżimie sformatowanym rozumieniem związku katolicyzmu z obowiązkami jednostki, historycznymi potrzebami, polityką i narodowo-etnicznymi napięciami.
To, że w Polsce hierarchiczny Kościół watykańskie standardy ‘formował na lokalny rynek’ nie jest przesadnie odkrywcze. Wręcz przyświecać mogła biskupom zasada, że ‘bardzo dużo należy zmienić, by najważniejsze pozostało niezmienione’. Porter- Szűcsowi nie warto zarzucać wybiórczości, bo wielokrotnie pokazał (gdy na przykład podsumował setki listów wiernych do redakcji pewnego pisma religijnego), że szukał wielogłosu. No i on był w próbach liberalizacji w konsekwencji ukazania się encykliki „Rerum Novarum”, w głosie próbującym wyciszać antysemityzm międzywojenny, w niszowych i intelektualnych tekstach „Tygodnika Powszechnego”, w ruchach oddolnych posoborowego otwarcia i społecznych aktywnościach świeckich. Choć to była ważna aktywność, ale jednak mniejszościowa. Do początku XXI wieku, aksjomat ‘Polak-katolik’ spójnie determinował dominujący obraz publicznych postaw, język tekstów religijnych, kierunki poszukiwań wroga, kulturowy namysł, odpowiedzialność dziejową. Jeśli w dobie rozbiorów i powstań narodowych księża zachowywali wstrzemięźliwość (to łagodne podsumowanie dla wyznawanej wtedy gremialnie zasady, że ‘każda władza pochodzi od Boga’, nawet w osobie carskiego namiestnika), to już koniec XIX wieku stanowił konserwatywny zwrot w kierunku pedagogiki strachu – śmierci i potępienia (str. 86) – jako zbioru narzędzi blokujących dostęp w głowach wiernych dla treści bardzo niebezpiecznych. Tymi ‘wywrotowymi nowinkami’ był Zachodni liberalizm, sekularyzacja, kapitalizm, socjalizm i Wschodni komunizm. Jeszcze w pocz. XX wieku endecja odbierana była przez księży jako zagrożenie i nieakceptowana ideologia mogącą rozbić jedność cztero-elementowej konstrukcji: naród-patriota-Polak-katolik. Obustronne kompromisy pozwoliły jednak na solidny sojusz kilka dekad później, gdy Dmowski zredefiniował cele polityczne (str. 332-333). Historyk stara się wydobyć sedno omawianych zagadnień, bez płytkiego (i z reguły nieprawdziwego) odczytania mechanizmów. Stąd ‘łatka antyklerykalna’ nie da się obronić, chociażby po takiej analizie sytuacji pod koniec XIX wieku (str. 168):
„W zaborach rosyjskim i pruskim Kościół stracił niemal cały majątek i władzę, w Galicji było niewiele lepiej. Gdy więc księża zalecali bierność w obliczu nierówności społecznych, wcale nie mieli zbyt dużo do zyskania – przynajmniej w kategoriach doczesnych. Sprzeciw wobec reform wynikał raczej z teologii i ideologii niż z interesu materialnego. Ówczesnym Kościołem rządziło kilka wzmacniających się wzajemnie idei: autorytarna eklezjologia, rygoryzm moralny, który oznaczał przywiązanie większej wago do życia wiekuistego niż do spraw ziemskich (…).”
Przykładów poszukiwania obiektywnego stanu faktycznego religii i wiary Polaków w książce Porter- Szűcsa jest sporo. Dobrze wywiązał się z zadania metodologicznego, które w podsumowaniu przedstawił jako oczywistość dla historyka, a które w jego przypadku stanowiło odtworzenie „dyskursywnej przestrzeni zwanej katolicyzmem” (str. 540-541). „Wiarę i ojczyznę” można potraktować jako monografię bazującą na jednym typie źródeł, w której skomentował autor stosunek katolicyzmu do polityki, modernizmu, społecznej roli kościoła, do Żydów czy status kultu maryjnego. Celowe zawężenie do określonej klasy materiału badawczego, pozwoliło skupić się na zmienności treści, przy zachowaniu daleko posuniętych technik porównawczych. Z całości wyłania się dość spójny obraz ewolucji głównego nurtu myśli katolickiej Polaków, czasem z równolegle rozwijaną klasą dysydenckich postaw i przesileń ideowych.
Wyraźne poukładanie zjawisk w przegródki: ‘główny nurt’, ‘zmiana zasadnicza’, ’detal tymczasowy’, ‘wariacja na temat’, ‘listek figowy’, ‘istota niezmienna’, ‘nowy priorytet’, … stanowi jedną z najmocniejszych centralnych narracji książki. Porter-Szűcs okresowo redefiniował ideologiczny ‘mainstream’ kształtowany w ostatnich 250-ciu latach historii polskiego Kościoła. Chociażby taka obserwacja (str. 220):
„(…) w Polsce narodziła się nowa, znacznie bardziej wojownicza forma katolickiego zaangażowania politycznego. Wielu katolikom trudno pogodzić się z tym, że w liberalnej demokracji nie uznaje się istnienia immanentnej podstawy aksjologicznej, a przy tym nie dopuszczali myśli, że wiarę należy traktować jako sprawę czysto prywatną.”
Odmawianie prawa do nazywania się Polakiem (czyli wtedy, gdy w jakimś zakresie krytykuje się nauczanie Kościoła, wyznaje się określone poglądy polityczne, buduje niespójne z doktryną przekonania obyczajowe,…) stanowi powracające w monografii zjawisko, czasem sprowadzające się do ‘intelektualnej połajanki’, a czasem przeradzające się w zwykłą przemoc i ekskomuniki. Historyk bardzo cierpliwie rekonstruuje falowanie napięć narodowo-etnicznych, które zbyt często były po prostu banalnie niedopuszczalnym ostracyzmem, jeśli akurat brakło formalnych argumentów, a przeciwnika nie dało się ‘zneutralizować erystycznie’. Dwa dość smutne w konsekwencjach cytaty:
„U podstaw mitu Polaka-katolika kryła się zatem tautologia: Polak musi być katolikiem, bo bez katolicyzmu nie może być Polakiem.” (456)
„W wielu cytowanych tu wypowiedziach nie jest jasne, czy jednostka zostaje zbawiona dzięki przyjęciu chrztu i wstąpieniu do Kościoła, czy też dzięki temu, że miała szczęście urodzić się członkiem ochrzczono narodu.” (480)
Petryfikacji wygodnego polityczno-religijnego status quo w XX wieku stało się udziałem wielu uczestników życia publicznego. Hlond, Wyszyński, Dmowski, Piłsudski (socjalista, który uprawiał politykę po części wbrew klerowi pozostając przy tym bezkarnym z racji długoletniej znajomości z przyszłym papieżem kardynałem Rattim). Wszystkim zależało na realizacji własnej nadrzędnej wizji budowy przestrzeni publicznej, w której jednostkę pozostającą niesterowalnym obiektem najlepiej ‘obezwładnić’ narzuconą jej ideologią natury ontologicznej. Polski Kościół w takiej labilności interakcji z polityką doczekał się w analizach historyka ciekawego podsumowani swojej postawy okresu PRL-u (str. 359):
„Skądinąd komunistyczne reżimy Europy Wschodniej słynęły z pruderyjności, a jeśli chodzi o podejście do zasad moralnych, wartości rodzinnych i gustów kulturowych, przywódcom partyjnym bliżej było do kleru niż do młodszych pokoleń Polaków. Dlatego też co najmniej od lat sześćdziesiątych wielu przedstawicieli Kościoła wcale nie uznawało za oczywiste, że PZPR znajduje się w awangardzie wojny przeciwko cywilizacji chrześcijańskiej. Partia uczestniczyła w owej wojnie – to nie ulega wątpliwości – ale raczej nie stanowiła największego zagrożenia.”
Sam XX-wieczny wielogłos, otwarcie na diagnozę społeczną wynikającą z konstytucji soborowej „Gaudium et spes”, oazowe ruchy, akcentowanie godności jednostki, Życiński, Tischner, … , nie wydały się Porter- Szűcsowi czymś wystarczająco żywym i trwałym, czymś co w pełnym wymiarze przygotowywałoby polskich katolików do wyzwań ostatnich dekad. Chodzi o konkretne postawy i ich skutki. Zgadzając się w zasadzie z hasłem biskupa Pelczara, który „przeciwstawiał się wykorzystywaniu Kościoła do promowania tożsamości narodowej lub, co gorsza, powstań zbrojnych” (str. 316), jednocześnie wypadało zanotować jego odrzucenie konstytucji z 1921, która nie wyartykułowała szczególnego statusu katolicyzmu stawiając go na równi z judaizmem i innymi „chrześcijańskimi sektami” (str. 236). Hierarchowie polscy nigdy nie byli przesadnie postępowi w promowaniu wartości, które stanowiły ważne zdobycze ‘nauk pozateologicznych’ i powinny być skrupulatnie dodawane do kanonu moralnych imperatywów. Taki brak elastyczności w wychodzeniu poza sztywnie interpretowany dogmat, to jeden z grzechów głównych księży. Ich ‘pobudka’ w XXI wieku musi wyglądać nieciekawie, skoro permanentnie tkwili w samozadowoleniu. W zasadzie chodziło im o to, że człowiek w ramach wizji wyższego dobra, którym Kościół go obdarowuje, nie może wątpić, musi tę obiektywną wartość przyjąć na wiarę, bez szemrania (str. 541):
„Przez cały ten długi czas zasadniczym punktem odniesienia dla decyzji podejmowanych przez katolików była wiara w transcendentna naturę Kościoła, w eklezjologię, zgodnie z którą Kościół odgrywał w zbawieniu człowieka wyjątkową rolę, jakiej nie mogła odegrać żadna doczesna organizacja. Po soborze watykańskim II, odwołującym się raczej do ‘ludu Bożego’ niż do Ecclesia Militans, z początku wydawało się, że powstanie nowy Kościół, mniej hierarchiczny i klerykalny, bardziej otwarty na uczestnictwo wiernych, lecz ideologia walki okazała się zbyt silna. Zgodnie z ową ideologią katolikom zagrażali liczni, skoordynowani wrogowie, niezbędne zatem stawały się jedność, posłuszeństwo i silne przywództwo.”
Nieco polemicznie. Z jednej strony historyk pokazał nieodmienne dążenie do jedności wokół patriotyzmu religijnego, z drugiej nie był w stanie do końca zwerbalizować racjonalnie rzeczywistości katolickiego antysemityzmu (oraz innych ‘izmów’: ‘antyprotestantyzmu’, ‘antysekularyzmu’, ‘antysocjalizmu’ czy ‘antyliberalizmu’) w dobie wielokulturowości państwa w II RP. Skupiając się na endecji i ‘reakcji homilijnej’ księży na nowe zjawiska, nieco zaniedbał czysto historyczny status geopolityki środkowoeuropejskiej doby upadku cesarstw. W efekcie ‘walec światowych przemian’ (włącznie z migracjami ludności) ‘stał za mgłą i zaledwie majaczył’ jako sformatowany odpowiednio wsad do przesłania budującego uniwersalizm narracji kleru. To taki mój niedosyt jako namysł nad wyborem tematyk i rozkładem akcentów. Dodatkowo mam kilka uwag krytycznych.
W książce zabrakło mi kilku rzeczy, które mogłyby zapewne stanowić jej drugi tom. Po pierwsze ludzie. Świeccy katolicy (i też inny Polacy) są przywołani ‘dość niemrawo’. Praca skupia się na treści kazań i publicznych wystąpieniach kleru, niewiele jest samego społecznego oddźwięki. Trochę więcej jest o polityce (jako zbiorowości decydentów), którzy reagowali na ten przekaz, bądź zmuszali księży do pewnych postaw. Nie ma prawie problemu kobiet, jako zjawiska solidnie ciążącego na całym Kościele. Jest rozdział o fenomenie Maryi i zupełnie ‘zakręcona’ wizja roli kobiet, o którym nawet nie wypada wspominać. Profesor krytycznie przywołuje mizoginię, ale raczej jako dopełnienie kultu Dziewicy. Zabrakło mi również odwołania się do ‘pozakościelnych’ źródeł, które istotnie uczestniczyły w procesie tworzenia i obrony konkretnych idei relacji ‘państwo-naród-religia’. Są świeckie środowiska publicystyczne z całego przekroju (od „Znaku” i „Tygodnika Powszechnego” po „Nasz Dziennik” i „Rycerza Niepokalanej”), jednak niewiele tu niezależnych od ‘katolickości’ publikacji. Uchował się za to Mickiewicz, bardzo zgrabnie uznany za ‘swojego’ po kilku dekadach ‘banicji kulturowej’.
„Wiara i ojczyzna” to pogłębione studium myślenia księży o roli Kościoła w Polsce ostatnich stuleci. Jej lektura nie jest lekka, w związku z licznymi analizami setek wypowiedzi. Nie jest to też jednak tekst filozoficznie zawiły, który zgłębiałby się w ontologię i metafizykę. To raczej ‘wyciąg’ z dominujących katolickich odczytań sensu i celu egzystencji, napomnień i gróźb pod adresem grup ludności, konkretnych postaw, obserwacji przemian społecznych i codzienności świeckich. Dostajemy zatem ciekawy przegląd istotnych kwestii, które przed dekadami zajmowały księży, stanowiły miernik ich horyzontów myślowych, powinowactw i czysto ludzkich subiektywizmów. Lektura bardzo wartościowa, udana i zgodna z deklaracjami wynikającymi z podtytułu. Jeśli ktoś lubi wiedzieć na podstawie czego autor zbudował jakieś przekonanie o poglądach innych, w tej akurat książce dostanie satysfakcjonujące treści.
Przyswajając autorskie podsumowanie zmian i trwałości elementów katolickiej doktryny w tak odczytanej narracji księży, szczególnie tej z XX wieku, dochodzę do wniosku, że dominująca religia w Polsce zakonserwowała (z pewnymi wyłomami w postaci istniejących kontrprzykładów) sporo umów społecznych, które nowoczesność ‘gdzieś indziej’ sumiennie przepracowała. Nieodmienne, spójne, wytrwałe i jednoznaczne dążenie pokoleń hierarchów do zniwelowania różnic między narodem a wiarą, nie mogło pozostać obojętne na progresywny sposób opisu świata, taki w wydaniu ‘naszo-polskim’. Stąd doświadczyłem swoistego déjà vu, czytając w podsumowaniu (str. 537) o rozmowie A. Michnika z D. Wielowiejską z wiosny 2021 o Janie Pawle II, i do tego z ciętym językiem w komentarzu J. Hartmana. Widać, że i w 2023 roku trzeba przepracować ponownie to samo, bo coś się 'nieredukowalnie kotłuje pod powierzchnią’ 90-ciu % ‘katolickiej deklaratywności’. Ostatecznie sam autor, skupiony na kościelnym deliberowaniu przez dekady o heterodoksji, nie przewidział kilku wyjątkowo czytelnych dziś zjawiskach, które tak bardzo nabrały rozpędu, że wymagały komentarza po 11-tu latach od oryginalnego wydania angielskiego (str. 536):
„Nie przewidziałem jednego, że nowe pokolenie opuści Kościół, zamiast go reformować.”
Sam nie wiem co jest bezpieczniejsze – dewocja czy życie przeniesione do portali społecznościowych. Bo przecież w dalszym ciągu myślenie oparte na racjonalności i nauce nie jest przesadnie modne, co jest z kolei modą odwieczną.
BARDZO DOBRE – 8/10
=======
* Początkowo chciałem umieścić w tytule przemyśleń zwrot o ‘niskich lotach’ polskiego katolicyzmu. Ale papugi nieloty z ich bezradnością ruchową i jednoczesnym przekonaniem o posiadaniu ponadprzeciętnego sprytu (przynajmniej tak je sobie sformatowałem) spowodowało pojawienie się kakapo, skądinąd bardzo ciekawych zwierząt.