„Nie potraficie odnaleźć sensu życia bez siebie. Kiedy jedno znika, drugie traci cel we wszystkim, co robi. Rzeczywistość staje się wydmuszką, świat pustoszeje i nie ma żadnej substancji”.
Piknik z okazji Dni Żeromic przerywa kobiecy krzyk dobiegający z lasu. Seweryn i Burza biegną na miejsce, jednak zamiast krzyczącej kobiety znajdują zwęglone zwłoki. Kaja rozpoznaje w szczątkach dawną koleżankę z liceum, która dwadzieścia lat temu, podczas licealnej imprezy, rzekomo zginęła w pożarze drewnianej chałupy. Jakim więc sposobem jej bardzo dobrze zachowane zwłoki po dwóch dekadach pojawiają się na leśnej ścieżce? Zadaniem Kai i Seweryna jest wyjaśnienie tej nielichej zagadki. Sprawę utrudnia nie tylko wiele tajemnic utkanych wokół dawnego pożaru, ale również napięcie emocjonalne panujące między Zaorskim a Burzą, którzy od roku robili wszystko, by nie znaleźć się w sytuacji sam na sam.
Cóż… historia napisana jakby specjalnie dla mnie. Dokładnie taka, jakie lubię: obfitująca w wydarzenia, wielowątkowa, wielopłaszczyznowa, nieoczywista, tajemnicza, ze skomplikowaną, sięgającą w przeszłość zagadką kryminalną, dynamiczna, pełna zwrotów fabularnych, a do tego niezwykle emocjonalna. Prawdę mówiąc, gdyby nie wątek kryminalny, powiedziałabym w tym miejscu, że Remigiusz umie pisać również świetne romanse, bo to, co dzieje się między Sewerynem i Burzą jest dla mnie czymś w rodzaju romansu wszech czasów. Podobno my, kobiety, lubimy epickie historie miłosne, uczucie spadające jak grom z nieba, trwałe i latami niezmiennie wywołujące drżenie serca, a do tego zwieńczone fajerwerkami i spadającymi serduszkami. Osobiście nie mam nic przeciwko takim historiom, wszak romans musi być romansem, jednak nie wiem, czy byłabym zadowolona, gdyby Burza i Seweryn przez całą książkę tylko czule parzyli sobie w oczy, słuchając „swoich” pioseneczek. Na szczęście Remigiusz świetnie potrafił rozproszyć tę słodycz miłości, podlewając ją cierpkim sosem prozy życia, goryczą dawnych tajemnic i niewyznanych win, a także potwornością zbrodni zrodzonej z chciwości.
Ja jestem ogromną entuzjastką tej pełnej uniesień emocjonalnych, kipiącej namiętnością i niezaspokojonym pożądaniem relacji Burzy i Zaorskiego. Autor całe to elektryzujące napięcie między nimi właściwie pozbawił wymiaru cielesnego, sprowadzając je do czysto mentalnego przeżywania. Gesty, słowa, dotyk, spojrzenia i osobiste przemyślenia bohaterów stanowią za całą ilustrację ich uczuć, odczuć, emocji, myśli, pragnień i potrzeb. Autor, wkładając w ich głowy pełne pasji przemyślenia i analizy uczuć, konstruując dwuznaczne dialogi czy kierując ich gestami, wyrażającymi więcej niż zdołaliby powiedzieć, stworzył zupełnie inny wymiar romantycznej relacji. Świetnym łącznikiem pomiędzy światem Kai i Seweryna jest również specyficzny dobór playlisty, którą autor przemyca w całym cyklu, a która tym samym stała się czymś w rodzaju lejtmotywu miłość Kai i Seweryna.
Autor również konsekwentnie prowadzi kreacje charakterologiczne swoich bohaterów. Nie odniosłam wrażenie, żeby postaci nagle zaczęły zachowywać się inaczej, w stosunku do swoich profili wyjściowych, choć muszę przyznać, że w tym tomie zaimponowała mi Kaja, która wreszcie zdobyła się na odwagę w życiowych kwestiach. Tego zdecydowania brakowało mi u niej w poprzednich tomach.
Niekwestionowaną liderką powieści (i całego cyklu), mistrzynią drugiego planu, a jednocześnie kimś, bez kogo ta historia byłaby tak niekompletna i jałowa jak naleśniki bez nutelli (i to jeszcze złożone w trójkąty, a nie zrolowane), jest Lidka. Rezolutna, jedenastoletnia trzpiotka, która za każdym razem, gdy w powieści dochodzi do głosu, kradnie show i nieco zza kadru ustawia historię. Jest przy tym pełna bezpretensjonalnej, dziecięcej szczerości, błyskotliwa w swoich komentarzach i trafnie oceniająca to, czego czasem dorośli nie potrafią właściwe zdefiniować.
Nigdy nie sądziłam, że stanę się entuzjastką twórczości Mroza i bynajmniej nie dlatego, że mam do niej krytyczny stosunek. Ja po prostu zazwyczaj unikam płodnych pisarzy z obawy, że nie zdołam „wyczytać” wszystkiego, co napisali. No pewnie, że nie zdołam, również dlatego, że nie wszystkie książki Remigiusza leżą w kręgu moich zainteresowań, ale czy to ma jakieś znaczenie w obliczu tego, iż autor zawładnął mną niepodzielnie trzema swoimi cyklami? Damian Werner, Ina Kobryn i Seweryn Zaorski skradli moją uwagę całkowicie. Półtora roku musiałam czekać aż Seweryn szturchnie Remka, by ten popchnął dalej jego historię. Widać szturchnięcie było na tyle mocne, bo minionej nocy wreszcie mogłam się cieszyć zacnym towarzystwem bohaterów, tych ulubionych, a także tych, których mam ochotę unicestwić po wsze czasy.
Szczerze mówiąc, byłam przekonana, że będzie to ostatnia część cyklu o Sewerynie Zaorskim, jednak finał „Świateł w popiołach” i słowo od autora zamieszczone na końcu powodują, że znowu mam na co czekać. Parafrazując Lidkę, powiem: musisz coś z tym zrobić, Remigiuszu. Ja tak nie mogę żyć! Od siebie dodam: byle szybko, a nie za kolejne półtora roku :)