Mam już za sobą dwie części serii Jutro, autorstwa John’a Mardsen’a. A niedawno miałam możliwość zapoznania się z kolejną, a mianowicie Jutro 3 „W objęciach chłodu”. Byłam przygotowana na coś szalenie wyrazistego, porywającego, a otrzymałam jedynie niezbyt wartką fabułę zakropioną niespodziewanymi zwrotami.
Chcę przypomnieć, że poprzednie dwie części były przeze mnie nadzwyczaj zachwalane. Dlatego smuci mnie fakt, że tym razem odejdę nieco od rutyny. Zastanawiacie się pewnie, dlaczego? Cóż, jest to niezwykle istotne pytanie, zatem nie pozostaje mi nic innego, jak prześledzić każdy najbardziej szczegółowy aspekt tej pozycji.
Zacznijmy od fabuły… Akcja nadal jest osadzona w obleganym przez nieprzyjaciela Wirrawee. Piątka ocalałych: Fi, Robyn, Lee, Homer oraz Ellie, która również w tej części przejęła na siebie rolę narratora; próbują osłabić agresora jak tylko się da. Chociaż z początku widzimy jak wojna odbiła się na ich zdrowiu psychicznym i fizycznym, znaleźli oni w sobie wystarczająco dużo siły, aby ugodzić najeźdźców w czuły punkt. Gdy pomysł o zaatakowaniu i zniszczeniu Zatoki Szewca nie nasunął się jeszcze na właściwe tory, pośród chaosu odnajdują jednego z pojmanych wcześniej przyjaciół, Kevina. Połączywszy siły, są silniejsi, niż dotychczas. Chłopak wie więcej niż jego odcięci od świata zewnętrznego towarzysze. Wszystko układa się znakomicie, pomijając wiele nieoczekiwanych wydarzeń. Nalot na Zatokę Szewca okazuje się ich zwycięstwem, a zarazem porażką. Mimo ucieczki staną twarzą w twarz z konsekwencjami.
Zastanawiam się, co bardziej mrozi krew w żyłach: niewiedza, czy czekanie na nieuniknione…
Nie będę zaprzeczać, zmiana bohaterów przyprawiła mnie o gęsią skórkę. Zdaję sobie sprawę, że ten stan rzeczy nie jest dla mnie niemożliwy, jednak nie mogłam się z tym oswoić. Każdy się zmienił. Wojna ich zmieniła. Stali się kimś zupełnie innym. Nie było w nich ani krzty nastolatków, którymi byli przed rokiem. Bez trosk, problemów, przejmowania się, czy następnego dnia będą mieli, co jeść, albo czy o tej porze za kilka tygodni nadal będą mieli wszystkie kończyny na miejscu.
Ellie przerażała mnie najbardziej z nich wszystkich. Nie dostrzegałam w niej tej pełnej życia, jednak nieco skrytej dziewczyny. Stała się osobą, która zabija z zimną krwią, aby przetrwać. Nie wykazywała już większych wyrzutów sumienia faktem, że znowu pozbawiła kogoś życia lub jakich czynów musiała dokonać. Stała się egoistką, jak każdy z nich. Fi – niegdyś skromna i wrażliwa – teraz kobieta waleczna, odpowiedzialna i mogąca o siebie zadbać. Homer przycichł, spoważniał. Lee bezwzględny, nie zastanawiał się, lecz ratował przyjaciół bez mrugnięcia okiem. Kevin to całkowicie inna osobowość. Nie ta, z którą spotkałam się w pierwszej części. Lecz o wiele bardziej mi się podoba. Robyn… ach Robyn. Byłaś lojalna do samego końca.
To było straszne – to patrzenie jak nie mogłam im pomóc, mimo że gdybym miała tę możliwość, zrobiłabym wszystko, aby oszczędzić im tych traumatycznych przeżyć. Dać odrobinę normalności w cierpieniu i udręce, w stracie przyjaciół i nadziei.
John Marsden ponownie mnie urzekł, ale i przeraził. Gdybym miała porównać te dwa uczucia podług siebie, wiem, że przerażenie zwycięża. Boję się tego, co znajdę w kolejnej części, czego będę świadkiem.
Co jeszcze może się przytrafić tym biednym dzieciakom i ile będą musiały wycierpieć, ilu ludzi będą musieli zabić, aby odzyskać dawne życie? Jak szybko zatracą się w szaleństwie walki na granicy życia i śmierci, która jest cienka jak pajęczyna?