WSTĘP
To będzie dziwna opinia, taka na miarę książki, której dotyczy. Będzie więc zdziwienie, pochwała, krytyka, oburzenie i żal. Taki mały dramat, akurat pasujący do rozmiarów polskiego środowiska astronomicznego. Jeśli do tego dodam, że autor jest w zasadzie spoza środowiska ekspertów w temacie, to zapowiada się niezła ambiwalencja na miarę chaotycznego świata ludzi w którym żyjemy.
Nie tylko gabaryty opiniowanej pracy wymagają dłuższej analizy treści. To, co planuję napisać, będzie w dużej mierze nie o książce, ale o tym co ta książka pokazuje, wstydliwie ukrywa i obnaża. Zapowiada się dziwny melanż. Ale po kolei.
Ponieważ astronomia to niszowy kawałek rzeczywistości, wypada wspomnieć kilka okoliczności. Czekaliśmy na tego typu tekst, napisany po polsku, niemal pół wieku (*). Samo jego ukazanie się powinno wywołać w środowisku rodzimych astronomów burzę na miarę twórczego zamętu w środowisku tłumaczy iberystów po pojawieniu się nowego przekładu wielkiego dzieła Cervantesa. A tu cisza, jak makiem zasiał. Ale o tym niżej.
Andrzej Kabziński, doktor chemii, aktualnie bez afiliacji, po latach zbierania materiałów napisał i doprowadził do wydania 860-stronnicowy tekst pod tytułem „Kosmochemia. Ewolucja i budowa Wszechświata”. Jestem nieco bezradny wobec własnych planów opowiedzenia ‘w normalny sposób’ o treści – dla kogo, o czym, plusy, minusy, strona graficzna, wartość merytoryczna, styl pisarstwa, itd. Tekst za długi i bardzo niejednorodny, pojemny, z licznymi ‘wzlotami i upadkami’, z ważnymi obserwacjami i przemilczeniami, które wymagają namysłu podczas oceny z której chce się zrobić coś przydatnego dla innych. Stąd moja bezradność, by nie powstało z tego recenzowania pracy nużące opowiadanie.
Autor według mnie zasługuje, zanim przedstawię bardzo krytyczne oceny formy i treści książki, na pochwałę ‘za całokształt’. Taka zasadnicza opinia należy Mu się przed prezentacją bolesnych minusów.
MINUSY
Książka była pisana przez co najmniej kilka lat (wniosek na podstawie np. str. 381 i 704). W efekcie pojawiają się powtórzenia i niespójności czy wręcz sprzeczności różnej wagi. Wszystkie wytknięte poniżej typy usterek opieram na licznych przykładach, choć przywołam tylko najbardziej charakterystyczne. Nie dowiemy się chociażby jakie są masy neutrin, promień Neptuna czy skład tlenu w organizmach ziemskich, bo podane liczby sobie przeczą (kolejno: str. 102 i 103, 226 i 315, 685 w dwóch tabelkach). Carl Sagan wydaje się być aktywny po własnej śmierci (str. 737, 743), a masy meteorytów zebranych przez badaczy przewyższają całkowite szacunki ich masy zasilającej bombardowaną Ziemię (str. 531). Raz optymalne gwiazdy dla planet typu ziemskiego to karły z widmem K, raz G (str. 721 i 726). Co gorsze, pierwszy typ widma wydaje się obiektywnym konsensusem astrofizyków planetarnych, a drugi wynika z konkretnych ustaleń jednego badacza. Ten akurat przykład pokazuje, że Kabziński dość niefrasobliwie (bezkrytycznie?) przywołuje dane pozostawiając wybór czytelnikowi. Kolejnym zaledwie uciążliwym problemem są nadmiarowości. Chemik powtarza rysunki (str. 30 i 40, 601 i 672). Przeładowanie danymi prowadzi u niego czasem do pozostawienia danych bez potrzebnych komentarzy (np. skład kometarny str. 513-514 czy konkretnych meteorytów str. 541). Do tego sporo grafik nie wiadomo czemu służy. Dość kuriozalnym jest rozkład prędkości gwiazd Galaktyki w funkcji ich typu widmowego (str. 151) pochodzący z artykułu Halma zamieszczonego w czasopiśmie MNRAS w 1911, który jest dość intrygującą (choć opartą na małej próbce parametrów gwiazd pomierzonych przez Kapteyna) próbą korelacji zasady ekwipartycji (i ruchu własnego gwiazd) z ich wiekiem (czyli pośrednio typem widmowych i klasą jasności). Przejrzałem ten artykuł, by szerzej go opisać. Ale w zasadzie chodzi mi tu o pewien ogólny problem książki. Kabziński czerpie z przepastnych pokładów danych w publikacjach czasem bez odczytanego przeze mnie sensu uprawiania takiej techniki. Przypuszczam (bo moja wiedza geologiczno-biochemiczna jest mniejsza niż astronomiczna), że w ostatnich rozdziałach dzieją się podobne ‘nadużycia’, jak w opisanym przypadku z astrofizyki. Do tego, co jest dość nagminną przypadłością w przywoływanych danych o planetach poza Układem Słonecznym, nie podaje typu widmowego i klasy jasności macierzystej gwiazdy (czasem jest tylko pierwszy element, jak na str. 424). To taki formalny brak utrudniający śledzenie kontekstu egzoplanetarnego. Tak na marginesie, wydaje mi się, że zarówno ‘scjentyzm’ jak i istota rewolucji darwinowskiej zostały podane błędnie (str. 616 i 624).
Wydzielam w osobną wyliczankę klasę, według mnie, poważniejszych problemów merytorycznych. Ponieważ okresowo pojawiają się wstawki wyjaśniające pewne pojęcia (paralaksa, supernowa, kominy hydrotermalne, mimośród, ekosfera,…), to pozostawienie bez komentarza specjalistycznych symboli, skrótów, pojęć czy procesów przyrodniczych (takich, które wydaja się trudniejszymi, niż podane) dziwi i może zniechęcać mniej ‘wyedukowanego przyrodniczo’ odbiorcę. Pojawiający się ad hoc symbol ekstynkcji międzygwiazdowej (str. 573), nieskomentowany sens entalpii (str. 636) czy podana błędna definicja jasności bolometrycznej (str. 143) to przykłady merytorycznych zaniedbań. Jasność absolutna planet karłowatych (str. 219) jest na pewno niepoprawna. Dyskusja nad uśrednianiem widm pyłu międzygwiazdowego czy mechanizmem rozpraszania i polaryzacji, który się odbywa w mgławicach (str. 566-567) zupełnie nic nie powie komuś, kto pierwszy raz się z tym styka. Podane nieco dalej składy pierwiastkowe supernowych (str. 571) student astronomii zrozumie, choć pozostanie w zdziwieniu zastanawiając się nad sensem pojęć ‘początkowa masa’ i ‘końcowa masa’ dla tych wybuchających obiektów. Bardzo solidnego zamieszania doświadczamy przy opisie kluczowych etapów ewolucji Wszechświata przed uformowaniem się gwiazd. Raz promieniowanie reliktowe miałoby powstawać w fazie rozprzęgania z materią, a za chwile w momencie rekombinacji pozwalającej na powstawanie neutralnego wodoru, które są rozseparowanymi czasowo okresami (str. 102, 105).
PLUSY
Ponownie przypominam - „Kosmochemię” uważam za bardzo potrzebny i wartościowy tekst. Ostateczna ocena nie może bazować na zaangażowaniu i tytanicznej pracy wykonanej przez autora, choć jednak to wciąż ważny element. W tak pojemnym tekście znalazły się łatwiejsze i trudniejsze partie. Każdy rozdział (kosmologia, pierwotna nukleosynteza, ewolucja gwiazd, tworzenie się planet, skład i ewolucja materii rozproszonej, dyskusja o życiu pozaziemskim) rozpoczyna wstęp historyczny z ciekawie podanymi rudymentami. W świetnym podsumowaniu autor przedyskutował konsekwencje rewolucji kosmologicznej sprzed ćwierćwiecza (str. 92-93). Równie wartościowe wydają się opisy etapów ewolucji gwiazd po wyczerpaniu paliwa wodorowego (str. 174-183). Rozbudowane partie o egzoplanetach, to na szczęście bardzo pouczająca lekcja (‘na szczęście’, bo w związku deficytem poważnych publikacji po polsku o XXI-wiecznej astrofizyce planetarnej, stanowi źródło wiedzy ‘na start’). Szczególnie warto wspomnieć o solidnym opisie metod poszukiwania planet (str. 356-380). Tu jedyne moje uwagi dotyczą podstaw mikrosoczewkowania, dla którego autor w zasadzie podał mechanizm ‘pełnego’ soczewkowania z ilościowymi parametrami pierścieni Einsteina (dla masywnych obiektów galaktycznych), a technika wykrywania planet w praktyce doświadczalnej sprowadza się do szczątkowego zjawiska ze zmianą blasku, co może prowadzić do nieporozumień. Mechanizmy powstawania małych ciał planetarnych (str. 479-495) - komet, planetoid, meteoroidów - również wypada wyróżnić jako syntetyzujący fragment całości. Ostatni rozdział, czyli astrobiologia, obfituje w analizy biochemii, którą w większości przyjąłem ‘na wiarę’. Tu zakładam dużą swobodę i solidność autora (jako chemika) w opisach szlaków rekcji prowadzących od nieorganicznych struktur do życia opartego na węglu. Ale nie tylko na nim. Kabziński bardzo spójnie i ciekawie opowiedział o alternatywach krzemowych, siarkowych dla chemii węgla i znanego nam wodnego uniwersalnego rozpuszczalnika (str. 736-752). Dużo krytycznego (choć hasłowego) namysłu nad alternatywami.
W mojej ocenie, dobra książka o naukach przyrodniczych musi jasno sygnalizować warstwę teoretyczną, modele szukające nawiązania do rzeczywistości i ustalenia doświadczalne. W „Kosmochemii” jest z tym problem. Z samej narracji powinno jasno wynikać w jakim kierunku zmierza nauka z jej wyborami korelującymi fakty i wynikaniem, gdy istnieje pośród naukowców konsensus. Będzie jeden cytat z wielu możliwych, który pokazuje taką dobrą operację słowem w tym duchu (str. 716):
„Na zdolność planety do wytworzenia życia ma także wpływ jej geologia. Najważniejszym czynnikiem jest tu tektonika płyt, odpowiedzialna mobilność CO2 i generalnie jego duże stężenie w atmosferze. Proces ten występuje na planetach typu ziemskiego, o dużej szybkości obrotowej. Efekt ten zachodzi, gdy masywna planeta generuje wewnętrzne ciepło, które jest głównym motorem tektoniki płyt. Nadmierny wzrost masy planety powoduje także wzrost ciśnienia i lepkości płaszcza, co z kolei utrudnia ruch litosfery.”
Niestety. W licznych partiach tekstu, doktor takie podsumowania zastąpił wynikami liczbowymi, które dla kogoś niewprawionego w specyfice nauk przyrodniczych mogą stanowić poznawczą barierę. Kabziński spore partie potraktował zdawkowo (zdecydowanie więcej oczekiwałem podstaw z fizyki atomowej, w szczególności wynikającej z procesów promienistych), zastępując je detalami z artykułów i długimi wyliczankami tabelarycznymi. Jednocześnie z kontekstu i treści moich analiz jasno wynika, że poglądowości w prezentacji kosmochemicznych rozważań jest bardzo dużo. Zestawienia, zdjęcia i liczna grupa wiele rozjaśniających trudne zagadnienia grafik, trafia w punkt i może przyczyniać się do satysfakcji intelektualnej odbiorcy.
ŚRODOWISKO
Wracam to tego ‘maku’ ze wstępu. Jest czymś zdumiewającym, że nie znalazłem NIC na internetowych stronach, mniej lub bardziej astronomicznie profesjonalnych, o autorze i samej książce; kawałka opinii branżowej!! Ogólniej pisząc, w kraju Kopernika krzyczy brak podręcznikowo-monograficznej aktywności polskich astronomów. Już trzy dekady ma seria astrofizyczna dla studentów (**). Do tego mamy zaledwie kilka nieśmiałych publikacji w wydawnictwach uczelnianych i trochę wznowień. Ostatecznie, gdyby nie grono fizyków ‘dotykających’ w swoich książkach astronomicznych tematów (z kosmologii czy teorii względności) i praktyków-miłośników, byłoby żenująco. Ponadto, gdyby nie tłumaczenia klasyków z angielskiego (***), to mielibyśmy wprost pustynię wydawnictw rodzimych z szeroko rozumianej astronomii XXI-wiecznej. Dynamika badań egzoplanet, kosmologiczne rewolucje, instrumenty pozaatmosferyczne, automatyczne systemy przeglądów nieba – tu się dzieje duży postęp w wiedzy z każdą dekadą. A nam wciąż ma wystarczać klasyka coraz bardziej klasyczna - Rybka, Kulikowski, Piotrowski czy Kreiner (****)? Wstyd. Mam własne przypuszczenia co do tego wymownego milczenia. Brak w stopce redakcyjnej informacji o korekcie czy konsultacjach naukowych pokazuje niepokojące osamotnienie autora w realizacji ważnego dydaktycznego zadania. Liczne przykłady usterek, to efekt niezaangażowania korektorów językowych. Merytorycznie (jak chciałem pokazać przydługimi wyliczankami) Kabziński zrobił sporo, choć konsultanci z astrofizyki, biochemii i geologii – to minimum do pomocy. Czemu tego zabrakło? Pieniądze? Czas? Niepoważne traktowanie rynku i poszukujących wiedzy? Jasne, że dobra korekta językowo-merytoryczna to co najmniej kilka miesięcy wyjęte z życia. Ale to i tak niewiele przy zadaniu, które latami angażowało autora! Czy wtedy cena książki byłaby w okolicy 200 PLN? Raczej tak, ale lepiej robić coś dobrze, niż z poważnymi brakami, szczególnie, gdy projekt dotyczy rzadkiego, jak populacja kakapo, produktu referującego piękno osiągnięć nauki przez duże N.
PODSUMOWANIE
Ponieważ Kabziński nie wspomina o odbiorcach publikacji, to biorąc pod uwagę treść, zgaduję, że docelowy czytelnik lokuje się między uczniem liceum zainteresowanym kosmosem a doktorantem poszukującym inspiracji do wyboru przedmiotu badań. Matematyzacja została sprowadzona do niewielkiej liczby wzorów prostej natury (logarytmy, funkcje trygonometryczne). Podstawowa bariera formalna jest na innym poziomie i wynika z obszerności i detaliczności podawanych ustaleń rodem z publikacji branżowych. Jest ich dużo (wręcz stanowią dominujący składnik analitycznej warstwy), a emblematem są dość nieczytelne grafiki dwuparametrowych stosunków izotopów w materii międzygwiazdowej (str. 581). Ten typ prezentowania danych, wprost przeniesiony z artykułów zawiera z reguły angielską notację, która nie zostaje w pełni wyjaśniona. Z jednej strony zapewne autor chciał być jak najbliżej frontu badań, a z drugiej zależało mu na pokazaniu wieloaspektowość i skali rozbieżności osiąganych wyników. Zatracił się w nich czasem w sposób niekontrolowany. Ostatecznie czytelnik nie wie, czy podane liczby to wyniki teoretyczne modeli czy efekt obserwacyjny poddany redukcji. Biorąc to pod uwagę, stwierdzam, że uczeń LO nie potrzebuje aż tylu informacji zawartych w tabelkach i na wykresach, a doktorant i tak będzie musiał zweryfikować spore fragmenty z źródłami. W przelewającym się digitalnym świecie sam dokonuję grupowania treści na dane, informację, wiedzę i mądrość. Tylko trzech pierwszych należy wymagać od książek popularnonaukowych i tych bardziej naukowych (mądrość jest unikatowym i nadprogramowym elementem przynależnym dziełom wybitnym). Doktor w moim ogólnym odbiorze książki zbytnio skupił się na dwóch pierwszych elementach. Nieproporcjonalnie mało pojawiło się tu wiedzy, choć wciąż to kopalnia faktów i nowoczesnego opisu materialnej strony bliższego i dalszego nam otoczenia. „Kosmochemia” zdaje relację z ludzkiej ciekawości i próby dotarcia jak najpełniej do odpowiedzi na pytanie skąd to wszystko się uformowało (grafit z ołówka na kartce, aminokwas czy galaktyka).
Ponieważ autor sygnalizuje pracę nad drugim tomem „Podstawy kosmobiologii: Powstanie i ewolucja życia we Wszechświecie”, to stawiam mocne pytanie – czy jakieś środowisko akademickie Mu pomoże?
Ocena – jeśli ma być jedna, to niewiele mówiąca o emocjach z lektury. Więc podam cząstkowe:
9/10 – za decyzję o pracy nad projektem i zaangażowanie
8/10 – za dostępną w książce treść
7/10 – za możliwość potraktowania książki jako podręcznik
6/10 – za usterki merytoryczne i przydatność dla początkującego fana kosmosu
1/10 – za wsparcie środowisk akademickich
Ostateczna ocena: 7.5/10 - DOBRE z małym plusem
=======
* „Kosmochemia”, Kuchowicz B., PWN 1979
** „Galaktyki i budowa Wszechświata”, Jaroszyński M., PWN 1993; „Gwiazdy i materia gwiazdowa”, Kubiak M. 1994; „Astrofizyka układów planetarnych”, Artymowicz P., PWN 1995
*** „Grawitacja. Wprowadzenie do ogólnej teorii względności Einsteina”, Hartle J., WUW 2009; „Astronomia ogólna”, Karttunen H., Kröger P., Oja H., Poutanen M., Donner K.J., PWN 2020
**** „Astronomia ogólna” Rybka E., PWN 1983 (7., ostatnie wydanie); „Poradnik miłośnika astronomii”, Kulikowski P.G., PWN 1976; „Astronomia popularna” red. Piotrowski S., WP 1990; „Astronomia z astrofizyką”, Kreiner J., PWN 1992