Od dawna nie kręcę się w typowo młodzieżowych książkach o tematyce wampirycznej, ale nasłuchałam się tak wielu sprzecznych opinii o „Szeptem”, że poczułam ciekawość. Ta urosła do miary fascynacji po zapoznaniu się z końcówką tekstu z tylnej okładki: Bitwy, którą od wieków toczą Upadli z Nieśmiertelnymi. O twoje życie. Oczy mi się zaświeciły jak dwie latarki. Spodziewałam się niesamowitych wydarzeń. Mrocznego klimatu, jaki towarzyszy powieściom, w których bohater wbrew swej woli zostaje wciągnięty między młot, a kowadło. Postaci, jakich nie spotyka się w byle powieścidle.
Słowo „rozczarowanie” to srogi eufemizm.
Fabuła oklepana jak tyłek barmanki w kusej sukience – zwyczajna dziewczyna poznaje tajemniczego chłopaka, budzącego w niej przerażenie, ale też dziwną fascynację (i pomyśleć, że jego opryskliwość, nieuprzejmość i cięte riposty panny nie odstraszyły... Masochistka?). Przez większość książki Nora kombinuje, jak tu odkryć sekrety Patcha i jak nie powiązać go z prześladującym ją człowiekiem. W końcówce okazało się, że nie będzie epickiej walki dobra ze złem, a jedynie bolesny upadek z dachu. I to jeszcze w ramach poświęcenia się z miłości! Gdzieś przewinął się wątek zazdrosnej anielicy, z daleka pomachali wrogowie Nory, zaś codzienność skryła się kocem i tylko czubek nosa wystawiła.
Krócej – większość spraw została potraktowana po macoszemu. Czytając, miałam wrażenie, że autorka skupiła się tylko i wyłącznie na parze głównych bohaterów i ich – jakżeby inaczej – miłości, która nie powinna mieć miejsca. A jeśli o postaciach mowa: Patch denerwował mnie od początku do końca, zapłonęłam do niego natychmiastową antypatią. Za lekceważenie i arogancję, jakie okazywał każdemu bez wyjątku. Norze brakowało asertywności, niby twarda babka, ale bardzo łatwo dawała sobą manipulować, w dodatku przez przyjaciółkę. Vee, wspomniana przyjaciółka? Kolejna irytująca osoba. Autorka zapewne kreowała ją na szaloną i pyskatą, ale ja widzę zarozumiałą, naiwną dziewuchę, robiącą wokół siebie dużo szumu. Inne postacie poboczne również wypadły jako tako, zamazane, mdłe, byle jakie.
Wychodzi na to, że bohater epizodyczny, trener McConaughy, przypadł mi do gustu, choć pojawił się... trzykrotnie? Pewnie dlatego. Nie zdążył sobie zepsuć opinii.
Między opisami a dialogami panuje idealna równowaga, ale nie znaczy to, że wypadały idealnie. Zdarzenia były raportowane, bez większych uczuć ze strony Nory; raptem kilkakrotnie autorka się popisała i zręcznie wyraziła emocje. Czasem, na początku lektury zwłaszcza, miałam wrażenie, że Fitzpatrick (tudzież tłumacz) do ust i głowy głównej bohaterki na siłę wpychała wyrazy, które zupełnie nie pasują do typowej nastolatki. Zupełnie jakby za wszelką cenę próbowała pokazać, że ma bogaty zasób słów, ale te niestety nie wypadały dobrze. Nawet, gdy dotyczą one kujonki.
Poza tymi podstawowymi punktami złość wzbudzały we mnie nielogiczności i nieścisłości, jakie serwowała autorka, zajmując się tematyką aniołów. W zupełności powalił mnie „fakt”, na którym bazowała książka – pani Fitzpatrick posłańcom niebios nadała płeć. I jakby zapomniała wspomnieć, że skoro są anioły, jest Bóg...
Jak powiedziałam, na „Szeptem” zawiodłam się boleśnie. Przed oczami jawiła mi się wizja fascynującego tomu, pochłaniającego całkowicie moją uwagę, lecz ta została rozwiana przez niewyróżniającą się niczym opowieść, od której oderwałam się wręcz radośnie.