Bardzo rzadko sięgam po literaturę obyczajową, bo rzadko odnajduję w niej coś dla siebie. Jednak "Hotel Portofino" zaciekawił mnie nie fabułą osadzoną we Włoszech w czasie dwudziestolecia międzywojennego.
Powyższa powieść to historia, która idealnie sprawdzi się dla fanów takich historii jak te w Downton Abbey czy w książkach Agathy Christie. Książka przenosi nas do ekskluzywnego hotelu Portofino na włoskiej riwierze, gdzie właścicielka Bella Ainsworth stara się zapewnić gościom niezapomniane wrażenia. Okazuje się jednak, że prowadzenie hotelu jest tak łatwe jak jego goście - czyli jest to zajęcie pełne pracy i wyzwań, z którymi trzeba umieć sobie poradzić. Główna bohaterka, która jest właścicielką hotelu dość szybko się o tym przekonuje.
W jednym czasie do hotelu zjeżdżają się nietuzinkowi goście. Jednymi z nich jest Julia - dawna miłość męża Belli, wraz ze swoją córką Rose. Bella wraz z mężem mają nadzieję wydać za nią swojego syna - pokiereszowanego emocjonalnie weterana I Wojny Światowej. Kolejną ciekawą postacią goszczącą w hotelu jest Jack Turner z ciemnoskórą tancerką, która rozpala wyobraźnię nie tylko mieszkańców hotelu, ale również społeczność miasteczka, w którym znajduje się hotel. Do całej plejady gości dochodzi jeszcze wiecznie niezadowolona lady Latchmere, która skrywa bolesną historię oraz były student medycyny z Indii, który podczas wojny opiekował się rannym Synem Belli. Wśród klientów hotelu znaleźli się też uznany tenisista wraz z żoną oraz pewien hrabia z synem - ci ostatni to jedyni Włosi w tym towarzystwie.
Kobieta robi wszystko, aby jej goście miło spędzili czas, bo od tego zależy powodzenie jej przedsięwzięcia. Jednak nie jest to takie proste, ponieważ Bella zmaga się nie tylko z problemami w małżeństwie, ale również musi radzić sobie ze skorumpowanym lokalnym politykiem, który jest zwolennikiem Mussoliniego. Napięcie sięga zenity w momencie, gdy znika cenny obraz należący do męża naszej głównej bohaterki, a wszystkie osoby przebywające w hotelu zostają w nim zamknięte na czas śledztwa.
Szczerze mówiąc, kiedy sięgałam po "Hotel Portfino" nie miałam wobec niego jakichś specjalnych oczekiwań. Chciałam po prostu poszerzyć swoją czytelniczą strefę komfortu. Dość szybko okazało się, że bardzo polubiłam Bellę i jej syna, a także jego przyjaciela. Moją sympatię wzbudzili również niektórzy goście i pracownicy hotelu, którzy sprawili, że historia zawarta w powyższej książce nabrała charakteru. Jednakże w powyższej opowieści znalazły się też osoby, które mnie bardzo irytowali. Był to nie tylko wspomniany skorumpowany polityk czy mąż Belli. Ciężko było mi znieść Alice, która odkąd została wdową wpadła w fanatyzm religijny. Niemożliwym było dla mnie również polubienie Julli - matki Rose, która okazała się być zaborczą i bardzo apodyktyczną osobą.
Mieszanka bardzo charakterystycznych i dobrze zbudowanych postaci sprawiła, że szybko wciągnęłam się w niespieszną fabułę książki, która okazała się być świetną rozrywką. Myślę, że dzięki temu będę częściej sięgać po tego typu powieści, żeby urozmaicić sobie swoje czytelnicze doświadczenia. W dodatku moim zdaniem "Hotel Portofino" to świetny pomysł na lekturę na wakacje/urlop. A to dlatego, że pomimo trudnych tematów, które są podejmowane w książce czyta się ją szybko i lekko. Mam tylko nadzieję, że w naszym kraju będzie się ukazywało więcej książek pana O'Connell'a, bo chętnie bym sięgnęła jeszcze po jakąś.