Tak, Remigiuszowi Mrozowi zdarza się to często - trauma jednej osoby unosi się nad całą powieścią, mamy czuć (i czasem nawet czujemy, on potrafi przecież pisać) jej ból, jej upodlenie, jej ciężką sytuację, a jednocześnie łączy się to z nader rozrywkową fabułą. Tak to właśnie wygląda - w każdym razie gdy idzie o tę traumę - w tej powieści. Chyłka cierpi, jest bliska naprawdę realnego upadku, odbija się to na wszystkich dookoła, a my... akurat z nią nie cierpimy. Przynajmniej ja nie potrafiłem jakoś odczuć tej solidarności względem naszej prawniczki, cóż, może to dlatego, że nadrabiam serię po latach i wiem, że nic poważnego jej się nie stanie, może dlatego, że po prostu jej nie lubię, może przyblokował mi tę możliwość fakt, że jej udręka tak bardzo oddziałuje na jej otoczenie. Nie lubimy ludzi odreagujących na innych swoje katusze, każdy pisarz powinien to wiedzieć. Może wreszcie zadziałał tu fakt, że Najpłodniejszy dość mocno to jej cierpienie nie tyle nawet rozwodnił, ile otoczył różnymi innymi sprawami.
To zresztą dość szczególny literacki paradoks - z jednej strony Chyłkowa trauma naprawdę przykrywa wszystko, jest to rozegrane w pełni. Z drugiej autor doczepił do niej kupę innych rzeczy, rozgrywki wewnątrz kancelarii, crossover z inną powieścią, rozprawę sądową (i podważanie wartości dowodów, które ewidentnie miało być bardziej efektowne niż w końcu było), dziwne wręcz w swej wyraźności nawiązania do poprzednich tomów cyklu, spotkania w knajpkach itd. Aż się prosi o interpretację, że wczytał się w głosy krytykujące brak tych elementów w poprzednich częściach. Szkoda, że jedna rzecz bardzo wyraźnie na tym ucierpiała - warstwa ciekawostkowo-wiedzowa. Nie ma jej prawie w ogóle. Co prawda tym bardziej wybrzmiewa ten jeden monolog o zasługach Tadeusza Mazowieckiego z czasów wojny w Bośni i Hercegowinie, ale jakoś ciężko mi uwierzyć, by była to celowa zagrywka pisarza. Monolog dodajmy włożony w usta... Kormaka, zła na cały świat Chyłka nie pasowała do takich popisów, ona miała tu rzucać na całe otoczenie cień niczym gradowa chmura.
W finale wychodzi, że Najpłodniejszy naprawdę miał na to wszystko pomysł, że od początku rozgrywał z nami partyjkę warcabów. I chyba naprawdę bardzo mu na wygraniu tego meczyku zależało, skoro poświęcił dla niego dużą część rozrywkowej warstwy tekstu, Chyłkowe cierpienie rozlało się (bo miało się rozlać, tak, wiem!) na całą książkę, jednocześnie nie przekonując czytelnika do empatii z cierpiącą postacią. Okej, wygrał pan tę partyjkę, to trzeba przyznać, stąd aż 6/10. No, jeszcze za to, że wzmiankowany wyżej crossover będący fundamentem "Umorzenia" wyszedł nader naturalnie i bezboleśnie. Tylko i aż fundamentem, konstrukcją nośną jest tu ta Mrozowa gra w warcaby.
PS: Wymuszone przyznanie się do winy, serio? Aż chciałem za ten element ze dwie gwiazdki odjąć, przecież to by w żadnym sądzie nie przeszło, nigdzie. Było potrzebne do Remkowej partii, ale było też zwyczajnie głupie, jakby to nie brzmiało: głupie w sposób obrażający inteligencję czytelnika. Bardzo mu musiało zależeć na tej wygranej.
PPS: Właściwie czemu Kordian wciąż i wciąż się przygotowuje do egzaminu, do którego był już wcześniej w stu procentach przygotowany? Remek musi z jakichś względów bardzo lubić ten wątek :)