„Jak powstało piekło” to tomik wierszy autorstwa Mirosława Łukowicza wydany przez wydawnictwo Papierowy Motyl. Sam autor określony jest w krótkiej notce biograficznej jako „garażowy menel słowa”. Jego wiersze przekładano na język słoweński i serbski.
Po przeczytaniu tych informacji przyjrzeniu się okładce, poczułam się, jako czytelnik, zachęcona do zagłębienia się w lekturze.
Sama okładka bardzo przypadła mi do gustu. Elegancka i ładna, a jednocześnie prosta i skromna. Żadnej ekstrawagancji, tylko dobrze wykonane „tło” dla zawartości książki.
Właśnie, zawartości, bo to ona jest najważniejsza.
Cały tomik podzielono na cztery rozdziały, oznaczone krótkim opisem – pierwszy: „Piekielne ironie i kpiny”, drugi: „Piekielnie poważny”, trzeci: „Niby ładne, a też z piekła rodem” i czwarty: „Ostatni, najkrótszy, dowody historyczno patriotyczne”. Wszystkie wiersze są białe.
Oceniać poezję można tylko subiektywnie. Ja po lekturze utworów pana Łukowicza mam mieszane uczucia. Przede wszystkim nie podobał mi się kompletny brak znaków interpunkcyjnych (jak na wiersze wolne przystało). Poza tym zwykle czytałam raczej wiersze Mickiewicza, Staffa czy księdza Twardowskiego, czyli coś kompletnie innego od twórczości Łukowicza.
Podczas lektury tomiku „Jak powstało piekło’ łatwo można zauważyć, że są to raczej współczesne wiersze, bo często to codzienność staje się ich tematem. Próżno szukać w utworach z tego tomiku wzniosłych słów czy patosu. To, co mi się w nich podobało to prostota i fakt, że są bliskie życiu czytelnika, czasem żartobliwe. Poeta bawi się słowem, które w jego rękach zachowuje się jak plastelina – jest miękkie i łatwo przybiera różne formy. Widać, że autorowi sprawia to radość. (wiersz „Co mówi hejnał” jest chyba najlepszym tego dowodem).
Jednak nieco przykry jest fakt, że większość tych utworów pokazuje szarą, zwykle miejską rzeczywistość, odartą ze wszystkich wspaniałości. Poeta nie zachwyca się otaczającym światem; jest realistą, który rzetelnie go opisuje.
Jednak na każdą negatywną, moim zdaniem, cechę, znajduję przeciwwagę. Otóż wiersze Łukowicza nie są proste. Stanowią wyzwanie. Raz przeczytane nadal pozostają zagadką – żeby zrozumieć, co autor chciał nam przekazać, jeden wiersz trzeba przeczytać co najmniej parę razy i… to się nie nudzi. Oto niewątpliwa zaleta poezji pana Łukowicza. Za każdym razem mam wrażenie, że czytam zupełnie nowy wiersz, nie odczuwam znużenia. Na pewno wpływ mają na to wersy zawierające paradoksalne wręcz zlepki słów: „przeżyję klaustrofobię żołądka / choć nie lubię flaków” lub „zza firanki przypominam Napoleona”. Ale zaraz obok takich lekkich, nawet zabawnych słów padają: „Są takie miejsca gdzie nie ma cienia / skąd się nie wraca / bo po co”.
Mirosław Łukowicz, jak by się mogło wydawać, postawił sobie za cel wymykać się wszelkim regułom i normom. Wśród dotychczas czytanej przeze mnie poezji wydaje się… świeży, zupełnie nowy i inny. Z wcale zwykłą tematyką podjętą w sposób zapadający w pamięć. Zresztą, na samym początku kieruje parę słów do czytelnika: „Wiersz jest sztuką dopełnienia rozdrażnionych umysłów przeciwko ich ograniczeniu”. Pogmatwanie z poplątaniem, zdanie, które zapewne niejeden przeczytał parę razy, by w ogóle zrozumieć. W nim właśnie zawiera się sens i istota poezji autora.
Kolejnym, co sprawia, że na pewno jeszcze nie raz chętnie sięgnę po tomik „Jak powstało piekło” jest fakt, że te utwory sprawiały, że sama miałam ochotę sklecić jakiś wiersz. Co jakiś czas przerywałam czytanie i skrobałam parę słów na kartce.
Na samym końcu napiszę jeszcze, co mnie nurtuje. Tytuł. Zastanawiam się: „No jak? Jak powstało piekło?”
Wiersze Łukowicza pozostawiają pewien niedosyt, co jest sprzecznością, bo kiedy już miałam czas, żeby czytać – nie miałam ochoty sięgać po jego wiersze. Zauważyłam już jednak, że paradoks zdążył się na stałe wpisać w ten tomik.