No niestety. Opowieść o narzeczeńskich latach (czy raczej roku) Grażyny Bacewicz i jej przyszłego męża, napisana przez ich wnuczkę na podstawie zachowanej korespondencji - to brzmi nawet nieźle, ale nie zadowala niemal pod żadnym względem. Jako portret wybitnej artystki z czasów młodości, czy też portret kochanych dziadków i ich relacji lepiej sprawdziłoby się opublikowanie całości tej korespondencji, z niezbędnymi objaśnieniami i komentarzami. Forma, którą przyjęła autorka - powieściowej narracji z długaśnymi autentycznymi wtrętami z listów - to taki ni pies ni wydra. A na pełnoprawną powieść po prostu jest w tej historii za mało materiału. Za mało - najzwyczajniej w świecie - w tej relacji i w tej rodzinie się dzieje. On wyjeżdża, ona tęskni, oboje pracują, mają jakieś sukcesy, jakieś kłopoty, spotykają nowych ludzi, rodzina zbiera się na spotkanie... owszem, ale co z tego? Nie wystarczy oddać drobiazgowo kawałka życia, by jako rezultat uzyskać powieść, w powieści powinno coś się dziać. A tu nic, żadnych poważnych kryzysów, żadnych namiętności, żadnych godnych uwagi wydarzeń... Nawet rozterki panny Bacewicz co do przyszłości jej związku nie dodają całości rumieńców, bo przecież my już wiemy, że się z Andrzejem pobrali i przeżyli długie lata.
Grażyna Bacewicz, wybitna kompozytorka i skrzypaczka, w opisywanym okresie młoda kobieta walcząca o swoją pozycję w zdominowanym przez mężczyzn muzycznym świecie, z pewnością była postacią nietuzinkową. Dlatego naprawdę wolałabym przeczytać, jak własnymi słowami opisywała narzeczonemu te codzienne zmagania. Byłoby to lepsze niż mdła i ugrzeczniona narracja wnuczki, która skupiła się przede wszystkim na emocjonalnej huśtawce doświadczanej przez Bacewicz tęskniącą za narzeczonym. W ten sposób babka przemawia własnym głosem tylko jako zakochana i niezbyt panująca nad swymi uczuciami kobietka, którą przyszły mąż musi nieustannie na odległość uspokajać i zapewniać o swej miłości. A nie było w tych listach tych chwil, gdy pokazywała pazur? Nie relacjonowała, jak pracuje i bije się o swoje? Jeśli było, to dlaczego te fragmenty zostały pominięte na rzecz mdłej trzecioosobowej relacji? Wielka szkoda. Podobnie nieciekawie wygląda zresztą cała rodzina Grażyny, łącznie z romansową siostrzyczką. Naprawdę nie warto było poświęcać tyle miejsca perypetiom Wandzi z niechcianym adoratorem, bo to kolejny wątek prowadzący donikąd.
W sumie stracona szansa.