Maciej Hen zabiera swych czytelników (a nimi, proszę państwa, nie mogą być żadni dyletanci i malkontenci) w niesamowitą wyprawę do Krakowa XV wieku, miasta przesłoniętego cieniem Wawelu i panującego wówczas króla Jana I Olbrachta. Przybywa tu, w zacnym celu pobierania nauk medycznych, jakbyśmy dzisiaj powiedzieli – Niemka, Gredechin Specht. Jako że kobiety studiować nie mogły, przybiera ona imię Georga i w męskim przebraniu śmiało wkracza w świat nauki. Jej fascynującą historię poznajemy dzięki listom, które skrzętnie pisze do swej mieszkającej w odległym Heidelbergu przyjaciółki, Enneleyn Weidemann. Właśnie w ten urokliwy sposób autor dostarcza swym czytelniczkom i czytelnikom dodatkowej przyjemności podczas lektury. Nie jest to bowiem zwykła powieść, lecz epistolograficzne cudeńko, bo któż dzisiaj jeszcze pisze listy?
Życie Gredechin, a raczej Georga Starkfausta (proszę zwrócić chwilę uwagi na etymologię nazwiska!), jest pełne wzruszających i przejmujących wydarzeń. Począwszy od samego studiowania medycyny po wyprawy na tajemniczy Kazimierz, gdzie wśród żydowskiej diaspory, bohaterka może wreszcie bez obawy o wykrycie swej tajemnicy, oddać się kąpielom w mykwach i zachować czystość – nie duchową, jak przykazuje judaizm, lecz taką zwykłą, cielesną. W dodatku na Kraków spada zaraza, zaś Gredechin zakochuje się w pewnym starszym od niej mężczyźnie. I tu właśnie Maciej Hen wprowadza do swej powieści drugiego bohatera, Filipa Kallimacha, doradcy i polityka, męża stanu i znawcy dziejów Europy. To pod jego skrzydłami Georg dowiaduje się, kim są mężczyźni, a czym miłość do kobiet, czym polityka, czym zaufanie, a czym łaska króla (co na pstrym koniu…). Ze swym mistrzem doskonale ukrywająca swą płeć Gredechin poznaje zaułki Krakowa i przede wszystkim słucha… Tu właśnie czai się druga fascynująca warstwa powieści – dziewczyna opowiada, pisząc, zaś Kallimach jest przykładem gawędziarza najwyższych lotów – zasypuje ją fascynującymi historiami z jego życia. Filip był bowiem wielkim podróżnikiem, bohaterem godnym powieści Cervantesa, w młodzieńczych latach awanturnikiem, który do swego curriculum vitae mogły wpisać i ucieczkę przed papieskimi siepaczami, i podejrzenie o zdradę czy morderstwo. Przede wszystkim jest kochliwym amantem (biedne, skołatane serce Gredechin!), który w porywie uczucia – jak to bywa z mężczyznami – kieruje się namiętnością a nie umysłem, z którego był przecież znany. Gdzieś w tle, gdzieś wśród zabaw krakowskiego mieszczaństwa i szlachty, przewija się tajemnicza księga i karty tarota, co dodaje „Segretario” delikatnego posmaku alchemicznego mistycyzmu i stęchłego zapachu ponurych średniowiecznych kazamatów.
Wszystko to pozwala stwierdzić, iż w „Segretario” Maciej Hen dokonał rzeczy niemożliwej – chwycił dwie historyczne epoki – średniowiecze i odrodzenie, opisał je celnie, wymieszał nie mieszając, dając niemal autentyczny obraz tamtych wyjątkowych dni z pogranicza dwóch odmiennych światów: odchodzącego powoli czasu zabobonów i ślepej wiary w moc modlitwy i nastającego po nim okresu, gdy rodziła się myśl o istocie człowieka i człowieku, który reprezentują dwaj bohaterowie – cechujący się otwartością umysłu, dążeniem do naukowej prawdy Kallimach i towarzysząca mu kobieta w męskim przebraniu. Nie zawładnięci czczemu gadaniu o Bogu, choć nie kontestujący Jego istnienia, raczej skupieni na szkiełku i oku, wierze w swoje umiejętności, dociekliwi i łaknący poznać ukryte tajemnice świata (choć nie uciekający jeszcze od wróżbiarstwa i guseł).
Hen stworzył niewątpliwie bardzo współczesną, żeby nie powiedzieć nad wyraz uświadomioną, postać kobiecą. Gredechin nie dość, że dba o higienę i widzi w niej szansę na powstrzymanie zarazy, to jeszcze nie daje się ponieść radykalnym hasłom rzucanym przez przedstawicieli krakowskiego, chrześcijańskiego mieszczaństwa ani nagonce na żydowską społeczność, którą z łatwością obarcza się winą za każdą klęskę i nieszczęście. Otwarcie sprzeciwia się przejawom antysemityzmu, w czym równie mocno wtóruje jej Kallimach. Dzielnie ukrywa swą kobiecość, narzekając w listach do przyjaciółki na kłopoty z comiesięcznymi dolegliwościami i potrzebą imitowania męskich cech, a zwłaszcza upozorowania wypukłości tam, gdzie u mężczyzn zdarzają się dość często, a jednoczesnego spłaszczenia tych, które u kobiet bywają wypukłe. Nie widzi niczego złego ani nienaturalnego w miłości osób tej samej płci, potępia pogromy, umie walczyć o swoje życie i zdrowie, broni swej niezależności – jest silną, inteligentną kobietą, świadomą swych słabości i skromną, ale jednocześnie pewną siebie, która nie boi się swych przekonań i doskonale potrafi je bronić. Jedyne, na czym się nie wyznaje to uczucia – miłości do swego mistrza, co dodaje postaci Gredechin jedynie naturalności – owa niezaradność i onieśmielenie są przecież konsekwencją jej młodości. Odniosłem wrażenie, że im więcej wody upłynęło w Wiśle i im dłużej Gredechin była Georgiem, tym bardziej ten drugi przejmował jej umysł, aż do finału, który nieco mnie zaskoczył.
Ile tu nawiązań, mrugnięć oka do czytelniczek i czytelników – począwszy od wyimaginowanego nazwiska Georga, po nawiązania do dzisiejszych czasów, odmienności i nieporozumień. Czytanie „Segretario” było dla mnie prawdziwą intelektualną ucztą, wspaniałą wyprawą w historyczne czasy i miejsca, ale opisane tak, jakby autor stamtąd pochodził, jakby notował to, co widział, jakby cytował tych, których sam spotkał. Nie raził ani język powieści, ani jej styl – wszystko, począwszy od okładki, przez mapy, na ilustracjach kończąc, zostało podane we wspaniałym wydaniu książki, którą szczerze polecam.
Książkę otrzymałem z portalu sztukater.pl