„(...) nigdy nie jest cały czas tak samo – bo życie takie nie jest. Należy dbać o swój rozwój, zwłaszcza w chwilach, kiedy jest dobrze. Bo złe nadejdzie, co do tego nie ma wątpliwości. Bo życie to jednak sinusoida. Rzadko jest letnio, najczęściej popadamy w euforię, a za chwilę w głęboki dół. I dbanie o to, by w niego nie wpaść, to tak naprawdę nasza rola w tym życiu. Być duchowo przygotowanym, że niekoniecznie zawsze będzie tak dobrze.”
Niby każdy z nas to wie, albo ma tego świadomość. Sinusoida – raz góra, raz dół, rzadko kiedy stabilność i równowaga. Choć i te się zdarzają lecz zbyt szybko mijają, umykają nam wbrew wytężonej koncentracji. Nie inaczej jest u Ady Skurskiej, bohaterki „Skorupki...” autorstwa Alicji Santarius. Życie, bo to ono jest bohaterem drugoplanowym, staje się inne, gdy Ada poznaje diagnozę. Badanie oraz wynik zmieniło ją, zmieniło codzienność i musiało też zmienić głowę. Autoagresja – organizm sam siebie zwalcza. To nieuleczalny wróg zakorzeniony we wnętrzu organizmu, jej – Ady – ciele. Wróg, którego nie wyprosisz za drzwi, nie zwymiotujesz, nie wyrzucisz. Wróg, któremu musisz podać rękę, jak przyjacielowi i trzymać do śmierci. Bo ta prędzej, czy później przyjdzie po ciebie. Choć lepiej byłoby, gdyby przylazła później, albo wcale. A są na to sposoby. Ada zaczyna wnikać w świat tajemniczej kiedyś „odwróconej medycyny”. Leczenie alternatywne, niekonwencjonalne i wielu Rasputinów Szarlatanów, którzy leczą bez efektów. Ale Ada nie traci wiary – jak nie homeopatia, to masaż łamiący kręgosłup. Jak nie psychologia zmierzająca drogą wstecz, to nakłuwanie igłami w celu odblokowania „samouzdrawiania” organizmu. Jednak prócz ciała istotna jest i głowa, a tą Ada ma nie od parady.
Normalne życie. Mąż, dwójka dzieciaczków i bolące ręce, które z zimna sztywnieją, bolą i sztywnieją. Jest długotrwałe cierpienie i nieskuteczne domowe sposoby jego uśmierzania. Alicja Santarius lekkim stylem pisze o największym dramacie, jaki może spotkać człowieka, Adę – matkę, Adę – żonę. Jednak początkowo czytasz i odnosisz wrażenie, że to Bridget Jones polskiego podwórka. Że ten styl pisania nie jest ci obcy, a Ada to kobietka taka, jak ty. I śmiejesz się czytając. Ale! Ale do czasu, gdy zdajesz sobie sprawę, że to wcale nie jest zabawna historia. „Skorupkę rozbić młotkiem” czyta się w towarzystwie niecierpliwej ciekawości dalszych losów bohaterki. Rozedrganym wzrokiem pędzisz po stronach książki, bo interesuje cię dokąd to wszystko zmierza. Wiesz z jakiego punktu Ada startuje, a w jakim skończy? Kiedy i gdzie? Głowa może uleczyć ciało, lecz ciało głowy już nie, zwłaszcza, gdy owe ciało jest znacznie, znacznie słabsze i pociąga za sobą negatywne myślenie.
Alicja S. bawi się czytelnikiem. Wodzi go za nos i testuje. Czytasz książkę, która opisywana jest jako „zabarwiona humorem” ironia lecz ów (dobry) humor szybko ulatuje. Ada, bohaterka, teraz czterdziestoletnia kobieta, szuka sposobu na życie, na siebie i na przyszłość, której może nie być. Życie wydarło autorce pióro z ręki i samo napisało „Skorupkę...” To „komediodramat” o walce, ucieczce we wszystko leczący sen i próbach doceniania tego, co tu i teraz. Znane nam? Pewnie tak. Banalne? Pewnie tak. A jednak inne. Alicja Santarius, autorka, zachowując dystans do siebie i do bohaterów, nakreśla dobrą książkę. To konglomerat obyczajowości, psychologii i dramatu. To równocześnie nośnik emocji i uczuć. Wkładasz, mimochodem i nieświadomie, ową historię w siebie. Przeżywasz nieco personalnie to, co spotyka Adę i jej bliskich. Próbujesz wyobrazić sobie siebie samego w podobnej sytuacji i pytasz siebie – i co dalej? Co wtedy?
Prawdą jest, że gdy jedno choruje, to wraz z nim cała rodzina. Gdy jedno szuka siebie z przeszłości, to wraz z nim poszukuje cała rodzina. I gdy zdrowieje jedno, zdrowieje cała rodzina. Na tym polega siła bycia razem. I o tym jest „Skorupkę rozbić młotkiem”. To książka o człowieku, o życiu, o tym, co nie jest nam obce ani wręcz zaskakujące. A jak się czyta? Nie jest to spektakularna powieść. Czasem przegadana w słowotoku bohaterki. Często w tekście dochodzi do chaosu i nieskładnego słowotoku, który donikąd nie prowadzi. Zbyt długie zdania nieraz zmuszały mnie do kilkukrotnego czytania. Momentami można odnieść wrażenie, że to bełkot w bełkocie. Nie ujmuję Alicji Santorius wiedzy z zakresu medycyny, ale tekst i styl pisania „Skorupki...” skataloguję w szufladce – wymaga wczytania. Sama historia i tło nie jest zła lecz wykonanie to już nieco inna broszka.
Ale – lepiej samemu zajrzeć pod skorupkę, by potem rozbić ją młotkiem. A czy warto?
dziękuję sztukater