Kojarzycie tę euforię po skończeniu jakiejś części cyklu, dzięki czemu jesteście już na bieżąco? Tak, ja też. Nie inaczej czułam się po przeczytaniu czwartego tomu serii o Wiktorii Biankowskiej, która w ostatnich miesiącach skutecznie zawróciła mi w głowie. Czy powieść Ja, ocalona spodobała mi się równie mocno, co jej poprzedniczki? No cóż, w tej recenzji wszystko się wyjaśni.
Minęło już dziesięć lat od momentu, gdy Wiktoria musiała walczyć o przetrwanie w miejscu, do którego trafiła jako potępiona. Teraz kobieta szkoli kandydatki na nowe anielice, a pomaga jej w tym jeden z cherubów. Ponadto relacja z Belethem trwale zawisła na włosku i wydaje się, że nie ma absolutnie żadnych szans na to, by to naprawić. Jednak ta kwestia nie może długo zawracać głowę Wiktorii, ponieważ Lucyfer szykuje się do apokalipsy... Czy była diablica i już raczej nie anielica poradzi sobie z taką sytuacją?
Czy po skończeniu tego tomu miałam ochotę zacząć czytać tę serię od początku? Owszem. Choć wiem, że nie jest to jeszcze ostateczne zamknięcie historii Wiktorii (sama autorka potwierdziła to niedawno na swoich mediach społecznościowych), to jednak mam w sobie takie silne uczucie sentymentu. Związałam się z tą historią i z pewnością będę do niej wracać w przyszłości.
Główna bohaterka przeszła ogromną przemianę. Patrząc na jej postępowanie w tomie pierwszym i tym czwartym, widzę, że choć zostało w niej coś z tamtej buntowniczej, ale i lekkomyślnej Wiktorii, to teraz jest to bohaterka, która sama zdaje sobie sprawę z popełnianych przez siebie błędów i potrafi się do nich przyznać otwarcie przed samą sobą. Myślę, że zasługuje to na naprawdę duże wyrazy uznania. Autorka bardzo ciekawie wykreowała tę postać i za to jestem jej wdzięczna.
Pozostali bohaterowie książki, czyli m.in. Beleth, Lucyfer czy Azazel to postaci, które równie mocno zapadły mi w pamięci i no cóż... jestem ich fanką. Choć często zachowywali się nie do końca tak, jakbym chciała (a już zwłaszcza w stosunku do Wiktorii), to z jakiegoś niezrozumiałego dla mnie powodu jestem w stanie im to wybaczyć. Dobrze, że są to tylko postaci książkowe, bo gdyby byli prawdziwi... nie byłoby tak kolorowo. 😅
Sama fabuła kręciła się tutaj dookoła apokalipsy oraz tego, jak skrupulatnie chcą zaplanować ją mieszkańcy piekieł. Przyznaję, podczas czytania i słuchania tej powieści w audiobooku, odczuwałam sporą dozę niepokoju oraz takiej dziwnej ekscytacji – w końcu miało się wydarzyć coś, czego się nie spodziewałam i byłam okrutnie ciekawa tego, w jaki sposób rozwiąże to autorka. Przez myśl przeszło mi również to, że co jeśli wszystkie złe rzeczy, które od kilku lat dzieją się na świecie, to tak naprawdę zasługa pokrętnej logiki diabłów? No cóż, ciekawe jest to myślenie, jednak mam nadzieję, że wcale tak nie jest.
Podczas lektury Ja, ocalona zauważyłam również progres, jeśli chodzi o sam styl pisania autorki. Czułam, że Katarzyna Berenika Miszczuk włożyła bardzo dużo pracy w rozwój swojego pióra i wyszło jej to bardzo dobrze. Myślę więc, że książka ta jeszcze bardziej zasługuje na poznanie – a już zwłaszcza ze strony osób, które czytały o historii Wiktorii Biankowskiej jeszcze całe lata temu. No, a jeśli poszukujecie po prostu lekkiej fantastyki, która sprawi, że odprężycie się po całym dniu w pracy czy szkole, to myślę, że ta seria sprawdzi się idealnie.