Maughama poznałam wbrew własnej woli na studiach. Była to jedna z niewielu pozytywnych rzeczy wyniesionych ze studiów (nie licząc telewizora i DVD). Omawialiśmy na zajęciach jego opowiadania. Były genialne. Następnie miałam małą przerwę w czytaniu jego utworów, jednak wciąż wracały do mojej głowy, nie dawały chwili wytchnienia. W końcu natknęłam się na "Księżyc i miedziak" w antykwariacie. Nie zwlekając nabyłam, wyrzuciłam obwolutę i pochłonęłam treść.
Wklepując tytuł w Google od razu znajdujemy informację, że "Księżyc i miedziak" to biografia Paula Gauguina. Rzeczywiście, wszystkie znaki na niebie i ziemi na to wskazują. Jednak nigdy nie zostało to potwierdzone. Taki już urok Maughama - nigdy nie wiesz, co jest prawdą, a co fikcją. Ja będę się trzymać wersji z Pudelka z dwóch powodów: jest to wersja prawdopodona i lubię Gauguina. Jego obrazy znają wszyscy. Ale jak nietrudno się domyślić, nie zawsze tak było.
Z Gauguinem jest trochę jak z Nabokowem. Uwielbiam to, co robili, ale nie chciałabym spotkać ich osobiście. Burak i egoistyczny prostak - takim człowiekiem był jeden z najsłynniejszych malarzy. Nie dbał ani o siebie, ani co gorsza, o innych. Nie pochwalam takiej postawy, chociaż przyznaję - chciałabym kiedyś wygarnąć co niektórych osobnikom co tak naprawdę o nich myślę i mieć gdzieś konsekwencje. Nie martwić się o opinię.
O samej postaci można rozprawiać w nieskończoność. Z jednej strony robi to, o czym zawsze marzyłam: rzuca wszystko i umieszczając całe swoje dotychczasowe życie głęboko w dupie rusza w świat. Z drugiej strony moje pokłady empatii (niektórzy wątpią, że takowe posiadam) nie pozwalają mi zrozumieć, jak można postępować w sposób, na jaki zdecydował się artysta. A może tak trzeba? Nie wyszedł na tym tak źle - w końcu udało mu się odnaleźć siebie.
Jak widzicie, książka nie pozostawia czytelnika obojętnym zarówno na to, co dzieje się wokół, jak i na to, co gotuje się wewnątrz. Aby oszczędzić Wam moich osobistych wywodów (a do tego zaczyna zmierzać ta recenzja) napiszę jeszcze tylko kilka słów zakończenia i już Was puszczam wolno.
Chciałabym wyprowadzić z błędu tych, którzy sądzą, że jest to kolejna nudna biografia. Nic bardziej mylnego! Nie ma tu suchych faktów, nudnych dat i zbędnych nazwisk, których i tak nie zapamiętamy. To bardziej malowanie słowem obrazu, przedstawiającego Gauguina. Bez ozdobników i zniżek studenckich. A wszystko wplecione we wciągającą fabułę. Fani malarza wyniosą z lektury więcej niż ja ze studiów (w telewizji same powtórki). Ci, którzy jakimś cudem nie spotkali się do tej pory z Gauguinem, mają szansę wzbogacić się o nowe doświadczenia estetyczne. Dla tych, którzy chcą po prostu przeczytać coś wartościowego, również się coś znajdzie. Kolejna lektura wielokrotnego użytku.